zweiundzwanzig

1.8K 179 44
                                    

Nie mija dużo czasu, zanim pojawiam się na dole w szarym szlafroku i mokrych włosach. Musiałem zmyć z siebie zapach lasu i przemokniętego psa, a co za tym idzie, spędziłem w kabinie prysznicowej całe pół godziny, cudownie. Po założeniu długich skarpetek z motywem ze Star Wars'ów, które wygrzebałem z jednej z toreb, zbiegam na dół, mało nie wywalając się na śliskich schodach. Julia siedzi z Amelié przy wykonanym z brzozy stole i ochoczo o czymś dyskutują, jeszcze chyba nigdy nie widziałem tyle życia w tym pokoju, w tym domu. Zagryzam policzek od środka, następnie głośno ziewając i siadam na wolnym krześle. Julia uśmiecha się do mnie promiennie, a Amelié wywraca oczami. Wow, niemiło.

- Dobra, to ja może zacznę - prostuje się moja siostra i kładzie dłonie na blacie. Nie boję się, że coś mi zrobi, nawet nie ma co. Na ulicę też mnie nie wyrzuci, ma za dobre serce. - Jak wiesz, do tej pory byłyśmy tylko we dwie i średnio nam szło.

- No właśnie, co zrobiłyście z pieniędzmi ode mnie? Przecież przelewałem ci na konto pięćset euro prawie każdego miesiąca - marszczę brwi, a dziewczyny patrzą po sobie, jakbym uderzył w słaby punkt. Uderzyłem?

-To rozmowa na kiedy indziej - odpowiada Julia i upija trochę herbaty. No, nie wydaje mi się.

- Właśnie chyba raczej na teraz, skoro mówimy o finansach. Pięćset euro, Julia. Na co to poszło? Pięćset euro - nie obchodzi mnie za bardzo to, ile jej oddawałem. Bardziej sam fakt, że nie szanowała tego, że robię to dla niej, bezinteresownie. Nawet tego nie potrafiła docenić, żałosne. Prostuję się i czekam na jakąkolwiek odpowiedź, ale one tylko wymieniają spojrzenia.

- Nie masz tu żadnego prawa głosu i lepiej się do tego przystosuj, bo Julia może i mieć opory przed wywaleniem cię na zbity pysk, ale nie ja. Więc przyswój to, że skoro dawałeś nam te pół koła, to je wydawałyśmy, a już w jaki sposób, to nie twoja sprawa. - gdybyśmy byli w kreskówce Amelié prawdopodobnie leciałaby para z nozdrzy. Szatynka wstaje, odsuwając ostentacyjnie krzesło i podchodzi do okna, chyba próbując się uspokoić.

- Chodzi głównie o to, że skoro zdecydowałeś się mieszkać z nami, to powinieneś zacząć żyć jak my - mówi Julia, a ja podpieram się pięścią na brodzie. Widać, kto tu jest prawdziwym liderem i kto rządzi w tym domu. Szkoda tylko, że ja sobą sterować nie dam, zwłaszcza dziewczynie.

- I że co to niby ma znaczyć? - pytam, a z drugiego końca pokoju dobiega mnie ironiczne prychnięcie. Krzywię się i patrzę na Amelié odwracającą się z furią w oczach. Boże dopomóż.

- Że będziesz pracował, kochany! - woła, a ja marszczę brwi. - Nie wiem, skąd się urwałeś, ale tutaj nikt nie będzie na twoje rozkazy - nigdy nie będę traktował jej poważnie, tym bardziej przez te jej sonaty o szóstej.

- Ale ja pracuję przecież. Dostaję wypłaty co dwa miesiące, nie ma potrzeby, abym się gdzieś zatrudniał - odpowiadam, a Julia zagryza wargę, Amelié siada i zaczyna stukać palcami o blat. Nie sądziłem, że aż tak je to stresuje.

- A ile masz dni przepracowanych w tym miesiącu? - pyta moja siostra, a ja już mam odpowiedzieć, gdy... No właśnie, ile? Wzdycham głośno i przeciągam dłonią po twarzy. Wywalili mnie z kadry, więc za co niby mają mi płacić, cholera. Opuszczam głowę i zaczynam intensywnie myśleć.

- No to zostało ci tylko znaleźć jakąś fuchę - Amelié uderza w stół, a ja prycham z frustracją, co ja mogę robić? Czy ja coś w ogóle umiem? Czuję lekki niepokój, nie ma mowy, że dam się gdzieś zamknąć na pięć dni w tygodniu. Ale bym teraz sobie wciągnął, chyba to zrobię. Albo napiszę do Leny, chociaż wątpię, że mi pomoże, skoro nawet mi nie odpisuje. Nie mam jakiejś wielkiej pasji na prowadzenie dalszej rozmowy, poza tym czuję, jak suszy mnie twarz i odwracam się na pięcie, wchodząc na górę. Idę do swojego pokoju z niebieskimi ścianami i z torby wywalam większość rzeczy, czas powkładać ciuchy do szafy. Ubieram się w szare dresy i białą koszulkę, następnie wpadając na łóżko.

Nie mija dziesięć minut, a ubrany w kurtkę i zimowe buty, wychodzę na chłodne powietrze Büchel. Nie odpowiadam na pytania Julii, gdzie dokładnie się wybieram, jedynie trzaskam drzwiami i włączam GPS'a. Szkoda, że nic mi to nie daje, bo w tym "mieście" mamy jedynie jedną ulicę - Dorfstraße i nigdzie mnie to nie zaprowadzi. Wzdycham i wychodzę na drogę ogrodzoną lasem. Próbuję z pamięci odtworzyć drogę do domu Richarda i muszę przyznać, że w miarę mi się to udaje. Szczerzę się do siebie, gdy z daleka widzę najwyższy w okolicy budynek, oczywiście nie licząc kościoła i trochę przyspieszam. Napisałem do Leny, żeby ogarnęła tego swojego gościa i żeby się tu ze mną spotkał, ale jest do cholery trzynasta, nie wiem, czy to dobra pora na handlowanie kokainą. Pociągam nosem i staję przed domem, w którym spędziłem większość swojego dzieciństwa. Rodzice Freitaga byli zupełnie inni niż moi, bardziej wyrozumiali i nie tak surowi, ale co najważniejsze - byli. Potem wyprowadzili się z nim do Füssen, czego nigdy nie zrozumiem i ostatecznie spotkaliśmy się znowu dopiero podczas pierwszych startów w Pucharze Świata. Teraz Richard mnie nienawidzi, tak jak reszta i jakoś się nie palę, aby to zmieniać.

Czuję mocny uścisk na prawym ramieniu i pociągnięcie na stronę, uaktywniam swój tryb samoobrony, ale jak przed sobą widzę typa w czarnym dresie i bluzie, tak zakamuflowanego, że widać mu tylko oczy, to wiem, że zjawiło się moje wybawienie. Nic nie mówimy, 0n dostaje sześćdziesiąt euro, a ja dziesięć gramów koki. Nawet się z nim nie żegnam, tylko odchodzę najszybciej jak się da, chowając towar to przedniej kieszeni zielonej kurtki i zaczynam biec do domu. Męczę się niemiłosiernie, w którymś momencie zaczynam się dusić, ale to raczej normalne, skoro na dworze jest tak duszno. Albo może to mi jest tak duszno, pocę się jak świnia. I gdybym wtedy tylko wiedział, że dom Freitagów nie stał pusty. I gdybym tylko nie był takim debilem i nie wykonał prostej wymiany handlowej przed oknem w salonie. Gdybym tylko wiedział, że pierwszy raz zostałem przyłapany i pierwszy raz będę musiał ponieść konsekwencje.

Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem. Więc kiedy wchodzę do domu, oczywiście dysząc jak jakieś chore zwierzę i odwieszam kurtkę na wieszak, zapominając kompletnie, co znajduje się w środku, nawet się nie przejmuję. Mam to, czego potrzebowałem. Julia siedzi na kanapie i czyta jakąś książkę, z góry słychać jakieś pianino, także wszystko w normie. I już mam wchodzić na górę z zamiarem podania sobie dwóch gramów, ale damski głos mnie powstrzymuje.

- Andreas chodź tu na chwilę - prosi mnie siostra, a ja jak na grzecznego chłopca przystało podchodzę. Klękam przy niej, a ona zamyka książkę i wzdycha. Proszę nie praw mi kazań.

- Poproś Amelié, aby pomogła ci ze znalezieniem pracy - żart? - To dla mnie bardzo ważne, wasze relacje. Ona jest dla mnie jak siostra, a ty, no wiadomo. Myślę, że dobrze by na ciebie wpłynęła - przewracam oczami i wstaję z zamiarem ucieknięcia stąd. Absurd, nie chcę mieć nic wspólnego z Amelié, prędzej bym się zabił niż poprosił ją o coś. Już stawiam stopę na pierwszym schodku, gdy Julia mówi jeszcze:

- I zrób test, który zostawiłam ci na biurku - a ja jeszcze nigdy się tak nie zestresowałem.

•••
dobra słuchajcie, musiałam go napisać, może się go trudno czytać, ale być musiał tak, wiadomo. jest gorszy niż 21, ale specjalnie, bo musiałam was jakoś wprowadzić w rozkręcającą się akcję. ogólnie to przepraszam, że nie było go w poniedziałek, ale wpadł mi pomysł na NOWE FANFICTION i jakoś nie miałam pasji na empty gold. no dobra, no to jak zawsze
all the love, m.

empty gold • a.wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz