zwanzig

1.6K 178 31
                                    

Przybijam piątkę z o wiele niższą ode mnie dziewczyną i ustawiam się do zdjęcia, unosząc w górę dwa kciuki. Mam nadzieję, że dobrze wyszedłem, bo jestem pewny, że ta fotka trafi na Instagrama i wtedy już będzie apokalipsa. Mówi do mnie coś bardzo szybko, a ja tylko kiwam głową, odpowiadając na wszystko „Tak, tak oczywiście". Żegna się, przedtem owijając swoje chude jak cholera ramiona na mojej szyi i ucieka do rodziców, pokazując im autograf. Uwielbiam moją pracę. Kładę dłonie na biodrach i odwracam się, mrużąc oczy. Powinienem gdzieś być, coś zrobić? Chyba nie. Schuster zgarnął nas wszystkich na trening, przy okazji dodam, że i tak nie spałem, kiedy jego wielka piącha walnęła w moje hotelowe drzwi, po czym zniknął. Dosłownie przepadł, wszyscy go chyba już szukaliśmy. Są podejrzenia, że skoczył gdzieś z naszą nową dietetyczką. Co się stało z poprzednią? Cóż, została zwolniona dyscyplinarnie prawdopodobnie za to, jak niby olewała Wellingera i jego problemy z potasem. Podobno ktoś nawet pismo wysłał, żeby ją wywalić.

Niestety prawda jest taka, że Andreas nikomu się do swoich wyników nie dawał dobrać. Nawet badać się nie dał. Raz się udało i co? I ostra hipokaliemia. W sumie to jeszcze bym zrozumiał fakt, że zawsze był sceptycznie nastawiony do wszystkich diet, lekarzy, czy też specjalistów, ale że nikt nawet mu nie pomógł z uzupełnieniem niedoborów? Trochę niesprawiedliwe, ale jak to już zaczęto głośno mówić - zasłużył sobie, z czym w ogóle się nie zgadzam. Nagle jakiś chamski pyłek kosmosu wpada mi do oka i zaczynam mrugać niekontrolowanie szybko, wciąż kierując się do drewnianego domku, gdzie jest reszta drużyny. Wciąż staram się jakoś to zdzierstwo stamtąd wywalić, gdy na horyzoncie pojawia się nagle Anders Fannemel, który chyba pomyślał, że próbuję puścić do niego oczko. I kiedy zaczynam się tłumaczyć, on tylko robi niesamowicie przerażoną minę i ucieka ode mnie, przez co chce mi się śmiać, ale jednocześnie jest mi wstyd. W końcu udaje mi się doczołgać do domku niemieckiego i z frustracją wbijam do łazienki, przemywając oko, przeklinając pod nosem, gdy okazuje się, że to zwykła rzęsa. Wycieram twarz ręcznikiem i przeczesuję swojego ciemnego wąsa. Strzelam do siebie z lustra palcami, potem wychodząc i uśmiechając do chłopaków.

- Widziałeś Wernera? - pyta zniecierpliwiony Markus, którego powieka wygląda już o wiele lepiej. Kręcę głową i opadam na kanapę, swój wzrok zawieszając na Constantinie, który gada do siebie, stojąc przed oknem. Psychol zastąpił psychola, cudownie.

- Nie widziałem, ale jak tak dalej pójdzie, to sami będziemy musieli się ogarnąć i poskakać z dwa razy maksymalnie. Mogę wam machnąć chorągiewką, jak chcecie - mówię, a Stephan kładzie dłoń na czole, śmiejąc się cicho. Czy on myśli, że żartowałem? Karl zaciska usta w prostą kreskę, gdy widzi reporterów zbliżających się do kompleksu.

To nie tak, że pytali nas o Wellingera już miliony razy, a po tym, jak omijaliśmy temat, wycinali to podczas obróbki. Trener kazał udawać, że nic się nie stało i tak robimy, ale ja i tak wiem, że niedługo Andreas spuści na nas bombę. Za długo jest cicho, poza tym poleciał sobie do Büchel, jest u siebie, a to oznacza, że jak tylko poczuje się lepiej, będzie chciał wrócić do kadry za wszelką cenę. Naprawdę zrobi wszystko i trochę szkoda mi Constantina, bo on miał być właśnie tym objawieniem powellingerowym, a jak tylko nasz drogi przyjaciel wróci do gry, to znowu wleci do kadry B. Znaczy, tak mi się wydaje, bo znam Andreasa już parę dobrych lat i wiem, że jeśli ktoś miałby w jakiś sposób zabrać jego miejsce, to obudzi w sobie taką bestię, że wyląduje na parkingu pod Letalnicą.

- Jak myślicie, kto wygra w tym roku dużą kryształową? - pyta Markus, obracając w dłoni telefon. - Moim zdaniem Kamil albo jakiś Norweg. Trochę tyra mnie sprawa Daniela, bo nagle jakoś przysnął, a jak zaraz odpali rakietę, to przegoni nawet ciebie Richard - mówi, a ja wypuszczam głośno powietrze i ponownie chcę zacząć zdanie, gdy do domku wpada Schuster.

- Dlaczego nie jesteście na skoczni?! - krzyczy, a ja jeszcze nigdy nie sądziłem, że twarz może wyrażać „Co?", bo dokładnie tak teraz wyglądamy. Nie tracąc więcej czasu wszyscy wciągamy na siebie kombinezony i wychodzimy gęsiego, podąrzając za Wernerem. Świerzbi mnie, aby zapytać się, gdzie go wywiało, ale zaraz by mi się dostało, za wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Na moje nieszczęście spotykam Andersa, który zaciska usta bardzo mocno, do tego jego wzrok dosłownie lata po kompleksie, jakby się czegoś bał, a ja się nawet nie odzywam. Hofera wbija w ziemię, gdy widzi naszą pięcioosobową ekipę, stojącą za sobą, po czym zaczyna ochrzniać Schustera za to, że nie skakaliśmy razem z listą startową.

Niemniej jednak idziemy do windy, po chwili znajdując się w tak zwanej „Budzie". Nie ma na górze prawie nikogo, oprócz Kamila Stocha, no i teraz naszej drużyny. Przybijam z Polakiem żółwika i opadam na krzesło pod ścianą. Pierwszego wysyłają Constantina, potem ma być Geiger, Leyhe, Eisenbichler, Stoch, no i zaszczyt zakończenia treningu przypadł mi. Czy czuję oddech Stocha na karku, jeśli chodzi o Puchar Świata? Cholera, kto nie czuje, ludzie. Ten facet jest niemożliwy, wygrywa dosłownie wszystko, co się da. Teraz może nie błyszczy, ale ja to czuję w kościach, że za długo sobie na miejscu lidera nie postoję. Odpukać w niemalowane, żebym się jeszcze gdzieś nie wyjebał podczas skoku, czy też lądowania, bo to mój najlepszy sezon, jak do tej pory.

- Jak tam Markus? - pyta niespodziewanie Kamil, a ja na chwilę dławię się powietrzem, bo tak się zamyśliłem, że aż mnie przestraszył.

- Chyba w porządku, zdejmują mu szwy w środę - odpowiadam, a on kiwa głową, przecierając oczy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i każdy by chciał sobie skoczyć na szybkie wakacje jak Andreas, ale może nie do końca w takich okolicznościach. Mija dziesięć minut i przychodzi moja kolej, na co uśmiecham się do siebie i wychodzę na spotkanie z zimnym powietrzem Titisee. Siadam na belce i gdy Schuster macha flagą narodową, ustawiam się do pozycji najazdowej i gdy widzę próg od razu prostuję nogi. Otwieram usta, gdy ładnie kończę skok telemarkiem i dojeżdżam do końca skoczni, potem odpinając narty. Wszystko niby jest takie samo, ale brakuje mi czegoś. Albo kogoś w okropnie żałosnym fioletowym kasku, w którym czekałby na mnie na dole.

•••
w perspektywie mojej najlepszej mordy najlepiej się pisze, nie ma co.

empty gold • a.wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz