Trzęsę się jak galareta, patrząc jak medycy wynoszą na noszach Richarda. Przyłapuję się też na obgryzaniu paznokci, ale po prostu nie wiem, co ze sobą zrobić. Na skoczni jest cicho, o wiele za cicho. Komentator coś tam mówi o nieskupianiu się na tym, co się stało i powrocie do zawodów, na co parskam ironicznie. Palant. Ktoś zaczyna trąbić wuwuzelą, co ostatecznie wybudza mnie z transu.
- Jadę tam - rzucam do siebie i odwracam się na pięcie z chęcią wyjścia z obiektu, gdy Markus zatrzymuje mnie prawą ręką, łapiąc mnie za bark.
- Nigdzie nie idziesz, nie teraz - mówi, a ja marszczę brwi, wyrywając mu się. Posyła mi spojrzenie pełne litości, ale na nic się to zda, muszę tam pojechać.
- On ze mną był, Markus! - krzyczę, a on przewraca oczami. Wiem, że bardzo dobrze mnie słychać, ale nic na to nie poradzę, że po prostu nad sobą nie panuję. Sektor za mną ma idealny widok na całą sytuację, ale nie obchodzi mnie to za bardzo.
- Ale nie od razu po tym, jak cię doholowali do szpitala - sarka. - Zostajesz tu do końca, Werner pewnie też będzie musiał do niego pojechać, poczekaj trochę - zaciskam pięść i wzdycham głośno, starając się uspokoić, ale ni cholery mi to nie wychodzi. - Poza tym, czym byś pojechał? Naszego busa? Weź się ogarnij.
- Ja cię zawiozę. Przyjechałem z Constantinem, ale jemu to raczej nie będzie przeszkadzało, jak wezmę samochód na parę minut - obok pojawia się David, uśmiechający się promiennie. Mrugam parę razy i odwzajemniam uśmiech, pokazując tym Markusowi, że przegrał tę bitwę. Ostatni raz odwracam się w kierunku skoczni, jestem prawie pewien, że widzę krew na zeskoku. Opuszczam wzrok na swoje buty i doganiam Siegela w połowie drogi do samochodu. Kiedy zajmuję miejsce pasażera, od razu mocniej ściskam swoje kolano, to już chyba taki nawyk. Jazda Davida nijak się nie ma do jazdy Stephana, młody robi zakręty ostrzejsze niż Schumacher i też nie żałuje gazu, czego nie mogę powiedzieć o Leyhe.
- Skąd wiesz, gdzie jechać? - pytam, a on robi minę, jakbym zadał najbardziej oczywiste pytanie.
- Ile razy upadłeś w Willingen? - rzuca, a ja zaczynam liczyć i już chcę powiedzieć, że ani razu, kiedy on kontynuuje. - Bo ja trzy i za każdym razem wieźli mnie tutaj - mówi i wskazuje wysoki budynek z ciemnego kamienia. Otwieram trochę szerzej oczy, szukając karetki, którą mógłby być przywieziony Richard, ale nic z tego, będziemy musieli kiblować w poczekalni. Wypadam z samochodu, nawet nie czekając na Davida i już mam atakować panią recepcjonistkę, kiedy przez korytarz przebiega chyba dwóch lekarzy i trzy pielęgniarki z noszami z Richardem. Przestaję na chwilę oddychać, widząc rozwalony łuk brwiowy i rozcięty policzek bruneta i szybko odwracam wzrok, zauważając że David w końcu wszedł do środka. Nie biegnę za nimi, postanawiam usiąść i czekać, bo to właśnie zrobiłby Richard. Siegel siada obok mnie na zielonym krzesełku, a ja wyciągam nogi do przodu, wiedząc że trochę tu posiedzimy.
- I co teraz? - pyta chłopak, a ja podnoszę jedną brew. - No, wiesz... Z Igrzyskami - mówi, a ja ściskam usta w prostą kreskę, wbijając wzrok w ziemię. Cholera, faktycznie.
- Jak to, co teraz? - pytam niepewnie, a on rozkłada ręce.
- No bo przecież Werner wybrał pewny skład, nie ma nikogo w rezerwie oprócz ciebie i Stephana, bo ja jestem wtedy na kontynentalu... - zaczyna, a ja łapię się za głowę. Nie, nie, nie, cholera jasna. Co on zrobił? To jest to jego „Postaram się, żebyś to ty był w drużynie"? Richard idioto, obym się mylił.
- Nawet jeśli Schuster dałby mi powołanie, to bym nie poleciał na Igrzyska, nie za cenę zdrowia przyjaciela.
•••
CZYTASZ
empty gold • a.wellinger
أدب الهواةkażdy tonący brzytwy się chwyta, czyli jak łatwo pozbawić się wszystkich drugich szans. #58 W RANKINGU FANFICTION (08.04.2018) © 2018 figleharce; andreas wellinger fanfiction.