ROZDZIAŁ. 50

554 33 3
                                    

Pov. John

Mamy ją, głupia dziewucha, sama wpadła w nasze łapy. Matt, co róż chodzi do niej dopilnować i karmić. Stara się, polubownie załatwić tą sprawę, ale Ona jest nie ugięta. to, już trzy dni, sądzę że ojciec nie wytrzyma, tego czekania. O, wilku mowa i jeszcze jest Marcus.

Ojciec

- Chodź, idziemy. Pokażę wam, jak to się załatwia.

Nie chętnie, bo nie chętnie wstałem ze swojego miejsca, i poszedłem za nimi. Po przejściu ciemnego, zimnego korytarza, weszliśmy do takiego samego pomieszczenia, tylko odróżniał się oświetleniem. Dziś, po raz pierwszy Ojciec stanie, twarzą w twarz, ze swoją wnuczką. Ciekawe jak zareaguje.

Ojciec

-Dzieciaku, odsuń się. Ren...Rena...Renata?Nie, to nie możliwe?

Martyna

- Kogo moje oczy widzą. Jaki to, zaszczyt mnie spotkał, że odwiedził mnie, we własnej osobie Pan i jego dwa odwiecznie, wierne pieski?

Marcus

- Morda, gówniaro.

Martyna

- Pamiętasz, imbecylu...co powiedziałam przy pierwszym spotkaniu.NIE BOJĘ SIĘ CIEBIE, ani twoich sługusów.

Ojciec

- Ciekawa z ciebie osóbka. Zastanawiam się, po kim to masz, tak nie wyparzony język? Na pewno, nie po matce...Ona była...

Martyna

- Zamknij gębę, stary pierniku! Ty, masz najmniejsze prawo, wspominać o mojej matce.

No i, zarobiła. Ojciec, zamachnął się i strzelił jej w twarz, tak mocno że aż, rozciął jej wargę. A ona, co...plunęła krwią, pod jego nogi i zaśmiała się, patrząc w jego twarz. Nie wierzę, widzę to na własne oczy i nie wierzę. Ona się go, nie boi.

Ojciec

- Wiesz bękarcie, kim jestem i co mogę Ci zrobić?I jeszcze, masz czelność, śmiać mi się w twarz. Podpisz...te papiery. JUŻ!

Po krzyku ojca, wraz z Marcusem drgnęliśmy a Ona nic, patrzy na niego, z uniesionymi brwiami i się uśmiecha.

Martyna

- Wiem, kim jesteś. Jesteś...NIESTETY...dziadkiem bękarta, który patrzy Ci w oczy i się Ciebie nie boi. Ten papierek...to wsadź sobie w dupę. Albo, go połknij, bo tyle możesz zrobić. Nie boję się starego furiata, Który jest egocentrycznym próchnem. Wstyd mi za ciebie, staruszku. Jesteś zakałą rodziny. Nigdy nie podpiszę, tych papierów, po moim trupie. Ojciec, znów chciał się zamachnąć, i ją walnąć, ale powstrzymała go.

Martyna

- Nie radzę...

Ojciec

- Bo co, ty mi możesz zrobić? Nic, dzieciaku...jesteś bezbronną, słaba osóbką...

Martyna

- Miło mi, że tak uważasz pierniku. Ale...Johnie, nie powiedziałeś tatusiowi, prawda? Oj, nie ładnie. Ściągacie, starszego człowieka z jego ciepłej, bezpiecznej kryjówki i o niczym, mu nie mówicie? Nie ładnie, nie ładnie, nie grzeczni synowie.

Ojciec

- O czym, ty mówisz?!

Martyna

- Widzę, że nie wiesz...a ja, ci nie powiem. Więc jak, się dowiesz ''dziadku''. Wtedy, możesz podnieść, na mnie rękę.

Wtedy Martyna, podniosła wzrok na ojca, a on gdy spojrzał w jej, zimne, stalowe oczy, pozbawione uczuć, jakich kol wiek. Jakiej kol wiek oznaki człowieczeństwa, cofnął się. Nasz stary, zimny, szalony i nieokiełznany ojciec się cofnął. Wystraszył się, a Ona tylko na niego popatrzyła.

Martyna

- Idź starcze, i dowiedz się tego, czego nie wiesz. A potem, wróć...pobawimy się w wasza grę, na MOICH ZASADACH. Nie bój się, jak sam powiedziałeś, jestem tylko...bezbronną, nie szkodliwą szarą myszką.

Ojciec, wyprowadzony z równowagi i zdezorientowany, wyszedł z pomieszczenia a my, zaraz za nim. Gdy znaleźliśmy się, znowu w gabinecie, staruszek nie wytrzymał i wybuchł.

Ojciec

- Co, to kurwa było? Co, wy jej daliście? O czym, ta dziewucha mówiła? Marcus, mów...Nie! To ty Johnie? No już, mowę wam odebrało? Czym ją, nafaszerowaliście? Nigdy przedtem, nie spotkałem się, z takim brakiem człowieczeństwa, w samym wyrazie oczu. Co u licha, tu się wyrabia? Sterydy czy co? Gadać i to już.

John

- Nic, jej nie daliśmy. Ty widziałeś tylko to. Jeden z moich ludzi, przeżył jej tortury i uwież tato. Ona jest...najgorsza od nas i diabła. Gdy zobaczyłem Marca, sam nie mogłem uwieżyć w to, co mu zrobiła.

Ojciec
- Co, takiego mu zrobiła, ta dziewczynka? Pobiła,poprzypalała ogniem, itp. Itd. No,co?

John
- Połamała palce u rąk, każdy z osobna. Że nie był w stanie, sam trzymać kubka. Na żywca, powyrywała mu paznokcie. Na twarzy, zostawiła mu...przepiękny ślad po skalpelu. A w nogę, wbiła mu nóż i przeciągneła nim od kolana aż do uda. I to wszystko, patrząc mu, prosto w oczy.

Ojciec
- I, to ona mu, to zrobiła? To takie, nie pozorne dziewcze, które wygląda jak aniołek?

John
-Tak. I, obawiam się, że jak się ją rozwścieczy, będzie jeszcze gożej. Musimy być cierpliwi i delikatni....

Ojciec
- Zamknij się już...muszę pomyśleć.

Pov. Matt

Jaka ona piękna. Z miłą chęcią, wypatraszył bym, tego starucha, za to że podniósł na nią rękę.

Martyna
- Chcesz, bym była z tobą? Chcesz. Mam propozycję, ale dam ci tylko trzy dni, na zastanowienie. Bo później, będzie po ptakach.

Matt
- Jaka to, propozycja.

Martyna
- Uwolnisz mnie stąd i uciekniemy. Na początku, ukryjemy się gdzieś za obrzeżami Miami, tam nas nie znajdą.

Matt
- A, jak mi uciekniesz?

Martyna
- Nie ucieknę, masz moje słowo. Nie, naraże rodziny. Może być, tego pewny. Zastanów się, masz trzy dni.

Matt
- Dlaczego trzy?

Martyna
- Uwież, nie chcesz się dowiedzieć. A, teraz idz...muszę się uspokoić.

Zdziwiła mnie trochę, no ale jeżeli chcę tak, to idę pomyśleć. Podeszłem jeszcze i pocałowałem ją w czubek głowy. Nie wzdrygneła się, abi nic co mnie ucieszyło.

Martyna
- Dziękuje Matt, że o mnie tak dbasz.

Matt
- Widzisz sama, przy mnie jesteś bezpieczna. A, Zahary...tego ci nie da.

Martyna
-Faktycznie, idz pomyśl. Muszę odpocząć.

Pov. Martyna

Jak na razie, wszystko idzie po mojej myśli. Wyprowadziłam starego dziada, z równowagi i wystraszyłam. Hahahaha, czy na prawde wyglądam tak strasznie, gdy nie panuję nad sobą. No cóż, to ich problem. Matt na pewno, dał się nabrać. I na pewno, zrobi to, co mu powiem. Głupi ignorant. Boże Zahary, jeszcze tylko kilka dni i będzie po wszystkim. Bądz cierpliwy, proszę cie, poczekaj.

C. D. N.....

MY PASSION, MY LIFE.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz