29

864 79 32
                                    

Prawda boli. Prawda nigdy nie jest łatwa. Prawda to gorzki napój do przełknięcia.

Ona wiedziała. Wiedziała, że przegrają. Prythian nie miał szans. Wojna nawet na dobre się nie zaczęła, a oni już przegrali. Amalie myślała intensywnie. Gdzie król mógł ukryć armię? Bo to, że miał armię nie podlegało dyskusji. I miał jej więcej niż książęta.

Tylko gdzie?

Zapomniała, że rozmawiała z Morrigan. Druga po Rhysie patrzyła na nią w milczeniu. Czekała.

-Wiem gdzie król mógł zgromadzić armię – powiedziała powoli, po bardzo długim namyśle. Morrigan skinęła jej głową. – Po zachodniej stronie. Tam, gdzie jest moja rodzinna wioska.

-Jesteś pewna? – zapytała.

-Nie. Ale mogę to sprawdzić – rzuciła, już szykując w głowie plan.

-Możemy – sprostowała Morrigan. Amalie popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

-My? Jakie my? Nie ma my!

-Sama nie pójdziesz. Inaczej Rhys urwie mi głowę – stwierdziła rzeczowo Morrigan. Amalie parsknęła.

-Nie przesadzaj – machnęła lekceważąco ręką. – Mężczyźni muszą się wyspać i najeść po bitwie. A kobiety mogą trochę poszpiegować – wyszczerzyła wesoło zęby. Morrigan popatrzyła na nią jak na wariatkę. Cóż, na Amalie często tak właśnie patrzono. Jakby była niespełna rozumu. I może było w tym trochę prawdy...

-Sama nie pójdziesz.

-Sama działam najlepiej. Do tego mnie trenowano. No i już dzisiaj weszłam do hybernijskiego obozu i jakoś przeżyłam – rzuciła lekceważącym tonem, machając przy tym ręką, jakby odpędzała muchę.

-A miałaś nigdzie nie iść – odezwał się głęboki, męski głos, przez który Amalie zadrżała. Morrigan zerknęła ponad jej ramieniem, posłała szeroki uśmiech Rhysowi, a potem odeszła bez pożegnania. Amalie zaklęła.

-Cześć Rhys. Mamy piękną pogodę, nieprawdaż? – zapytała z głupią miną. Książę Dworu Nocy popatrzył na nią z niezadowoleniem.

-Coś ty sobie myślała? – zapytał cicho. Wzruszyła ramionami. – Amalie, to było niebezpieczne.

-Żartujesz? Chcesz mnie może zamknąć w Velaris i nie wypuszczać? Daj spokój! Nie jestem potulną Elainą. Mam całkiem ostre pazurki. Pilnować to ty możesz pozostałej trójki, ale ja mam zamiar coś zrobić – niespodziewanie Rhys chwycił ją za ramię. Ciemność zawirowała wokół nich. Po chwili stanęli w namiocie. Amalie rozejrzała się. Nie byli w jej namiocie. Pewnie to był namiot księcia. A Rhys...

Rhys kipiał gniewem. Tłumionym, ale mimo wszystko. Ciemność otaczała go i wiła się wokół jego sylwetki. Wyglądał... groźnie. Pięknie, ale groźnie. Amalie popatrzyła na niego z uwagą. Gdyby spróbował ją zaatakować...

-Nawet o tym nie myśl – syknął. Gdzie się podział kpiący książę spod Góry? Ten, który tak beztrosko torturował i zabijał na rozkaz Amaranthy? Ten uwodziciel, przed którym trząsł się Prythian? Rhysand nie tracił nad sobą panowania. Rhysand rozgrywał swoje gierki z mistrzowską precyzją. Rhysand... był po prostu Rhysandem. Co się z nim stało?

-O czym? – odważyła się zapytać. Była spięta. Gotowa do ataku.

-Nikt cię tu nie skrzywdzi, więc odłóż broń – powiedział, a ciemność powoli się rozwiewała. Amalie zerknęła na swoją dłoń. Faktycznie. Miała nóż w prawej ręce. Nie pamiętała, by po niego sięgała. Głęboko zakorzeniony nawyk, którego nie umiała się pozbyć. Odetchnęła spokojnie. Z wielkim trudem schowała nóż do pochwy przy pasie. Poczuła... pustkę. Musiała mieć broń. A teraz... Dłoń świerzbiła, by ponownie złapać za rękojeść. Ale się powstrzymała.

Zdrajczyni ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz