Czekając na ostateczny cios, Amalie zastanawiała się, czy w ogóle warto było się wtrącać. Zaraz umrze, potem przyjdzie kolej na jej siostry i Ilyra. A potem padnie Prythian. Czemu, do cholery, nie zabiła tego dupka wcześniej? Czemu posłuchała Rhysanda?
Odpowiedź była prosta: bo przez chwilę chciała na kimś polegać. Nie chciała ratować świata, ani zbawiać ludzkości. Nie. Chciała, by ktoś zdjął z jej ramion ciężar odpowiedzialności. A także winy. A któż lepiej się do tego nadawał, niż przeklęty, najpotężniejszy książę Prythianu? Ten, który zrobił wiele okropieństw pod czujnym okiem Amaranthy? Kto inny mógł ją lepiej zrozumieć?
Nikt.
Amalie nie mogła z nikim innym porozmawiać. Obawiała się reakcji sióstr na jej opowieść. One by nie zrozumiały. Nawet Feyra... Nawet ona, która widziała wszystkie okropieństwa pod Górą. A mimo to Amalie nie umiała jej zaufać. Za to zaufała Rhysandowi. Troszeczkę. Minimalnie. Ale on ją rozumiał. A ona jego. Pod wieloma względami byli tacy sami.
Miecz opadał w stronę jej serca. Widziała to jak w zwolnionym tempie.
A potem przeskoczyła. Ponownie, ostatni raz. Chwyciła swój nóż i wbiła go w serce króla. Mężczyzna odwrócił głowę w jej stronę. Zamrugał oczami, zaskoczony. Widziała to. Jak? Jakim cudem?
-Twoja szkoła, wasza wysokość – powiedziała z radosnym uśmiechem szaleńca na ustach. Gdy król padał, chwyciła go za włosy. Popatrzyła mu w twarz, ten ostatni raz. A potem jednym ruchem ścięła mu głowę. Odrzuciła ją na bok. Obróciła się w kierunku Nesty i Kasjana. – Dacie radę się stąd przenieść? – zapytała rzeczowym, zimnym tonem. Jakby przed chwilą nie zamordowała swojego kochanka. Jakby nie miała rozwalonej wargi, jakby z nosa i uszu nie ciekła jej krew. Nesta wstała. Popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
-Tak – potaknęła.
-Doskonale. Elaino? – podeszła do siostry. Ocuciła ją. Lekko potrząsnęła. – Zabieraj się z Nestą i Kasjanem. O ile ten ostatni może w ogóle chodzić – parsknęła.
-Co zamierzasz? – zapytała Nesta. Już się otrząsnęła. Cóż, zawsze była najsilniejsza z nich wszystkich. Nieulękła.
-Zajmę się Widare – skinęła w stronę nieprzytomnego skrytobójcy. – A potem ojcem – dodała. Czekało ją dużo pracy.
-Jesteś ranna – Elaina popatrzyła na nią. Przytomnym wzrokiem. Nie zamglonym, jak dotychczas. Amalie pokiwała głową.
-Przeżyję. To draśnięcie – mruknęła. – Idźcie już – dodała. Jej siostry stały wciąż niezdecydowane. Ale Amalie nie miała na to czasu. Pogoniła je. Z trudem pomogły Kasjanowi. Ilyr jęczał z bólu, ale nie protestował.
Gdy tylko polanka opustoszała, Amalie przyklęknęła przy Widare.
-Skończ już udawać – rzuciła. Jej mentor przekręcił się na plecy, podparł dłonie za głową i uśmiechnął do niej.
-Witaj Amalie – uśmiechnął się słodko. – Piękna walka. Nie sądziłem, że zdołasz go zabić.
-Ja też. Ale nie miałam wyjścia – wzruszyła ramionami. Opadła na trawę obok niego. – Co teraz? – zapytała. Nie wiedziała co ma zrobić. Ani co się stanie.
-Koniec. Hybernia właśnie przegrała. Ale królowe mogą być wściekłe. Pewnie będą chciały zemsty.
-Dobrze. Poczekam na nie – odparła. – Co zrobisz? Właściwie, czemu pozwoliłeś mi się pokonać? – zapytała. Wiedziała, że tak właśnie było. Widare był najlepszy. Jego nikt nigdy nie pokonał. Nigdy. Amalie nie była też naiwnym dzieckiem. Nie wierzyła, że tak łatwo by jej poszło.
CZYTASZ
Zdrajczyni ✔
FanfictionTom I Amalie Archeron jest najstarszą pośród czterech sióstr Archeron. Od dzieciństwa wyróżniał ją niezwykły wygląd - białe włosy i szare oczy. Przez ten wygląd rodzina ją odtrąciła. Sprzedała, by spłacić długi. Tak narodziła się nienawiść, trawi...