Rozdział 27 "Artystyczne dusze"

60 5 0
                                    

(Odd)

Po powrocie z Lyoko zapanował spokój. Żadnych podejrzanych zebrań. Żadnych konspiracyjnych zachowań. Wydawać by się mogło, iż wreszcie mogę odetchnąć z ulgą i z czystym sumieniem rozpocząć ważną pracę. Niestety, nie miałem siły wziąć się za szkic rysunku z nadmiaru kłębiących się we mnie różnorodnych emocji. Choć powstał zarys pomysłu, zabrakło czasu na wstęp. Po powrocie z Lyoko poszedłem od razu spać, ponieważ następnego dnia musiałem wstać wcześniej i to nie z powodu lekcji, na których zaczęło mi nagle zależeć. Nikt nie musiał wiedzieć, że nie zjawię się na jutrzejszych zajęciach. Z drugiej strony nie miałem ochoty wysłuchiwać niekończących się opowieści o czymś, czego nazwa brzmiała „świnko-kot". Ani mnie nie interesowało, ani nie było prawdziwe, więc nie widziałem sensu w odbieraniu sobie przyjemnych godzin odpoczynku.

Przez cały dzień nie wiedziałem, co się działo, ponieważ byłem wyłączony z życia szkolnego na rzecz randki. Nie dzwoniłem do przyjaciół ani oni do mnie. Nie informowałem ich o tym, dlaczego postanowiłem urządzić sobie jednodniowe wagary. Po pierwsze nie chciałem, aby mnie wydali, a po drugie umówiłem się z Sam i chciałem poświęcić jej maksymalną ilość uwagi, ponieważ dawno nie spędzaliśmy razem czasu. Musiałem udowodnić, że naprawdę się zmieniłem i że mi zależy. Sam miała wątpliwości odnośnie moich priorytetów, dlatego też starałem się cztery razy bardziej. Od tego zależał dalszy los mojej relacji z Sammy, która w końcu zaczęła przybierać jasną, klarowną i zrozumiałą dla wszystkich, formę. W tej chwili liczyło się to dla mnie o wiele bardziej niż brak komunikacji z przyjaciółmi. Poświęcili się jakimś dziwnym zajęciom, praktykami rodem z jakiejś sekty.

* * *

Powrót miałem zaplanowany na późny wieczór. O zajęciu się Kiwim nie musiałem mówić Ulrichowi, bo to było mu już bardzo dobrze znane. Liczyłem na to, iż nawet jeśli mieliśmy ostatnio napięte więzi przyjacielskie, to i tak nie zawiedzie mnie. Nie zwaliłem na niego swoich obowiązków, bo miałem gorsze dni. Po prostu potrzebowałem przygotować się porządnie do wyjścia i nie mogło być mowy o żadnych opóźnieniach. Wiedziałem, że Ulrich również jest zajęty własnymi sprawami, jednak nie oznaczało to, iż powinien zignorować naszą niepisaną umowę przyjaźni. Kłóciliśmy się, owszem, ale wcześniej uzgodniliśmy, że nie będzie w to zamieszany mój piesek, więc miałem nadzieję, że i tym razem Ulrich mnie nie zawiedzie. Szczególnie, iż obecnie nie miał żadnych poważniejszych obowiązków takich jak ja. Liczyłem na to, że w imię naszej przyjaźni Aelita i Jeremy nie narobią mi więcej kłopotów, a wręcz odwrotnie – pomogą wymyślić przykrywkę. Tego samego życzyłem sobie również od Ulricha.

Kiedy przybyłem do pokoju grubo po dziewiątej wieczorem, Kiwi siedział bezpiecznie w wysuwanej półce, gnieżdżąc się zapewne gdzieś między warstwą nieuporządkowanych i nieupranych t-shirtów a walającymi się jak popadnie, skarpetkami nie do pary, równie mocno nieuporządkowanego życiowo i uczuciowo ich właściciela. Nie zauważyłem nigdzie żadnych śladów świadczących o niedotrzymaniu słowa przez Ulricha. Żadnych odbitych na meblach czy gumowym linoleum brudnych łapek psa, żadnych porozsypywanych piór z poduszki, którą przegryzłby Kiwi. Żadnych podrapanych mebli czy nieprzyjemnej niespodzianki na pościeli.

Nie interesowało mnie, że Kiwi męczy się wśród ubrań, które na sam ich widok prowadzą do mdłości. Najważniejsze to to, że potrzeby kundelka zostały zaspokojone w pełnym znaczeniu tego słowa. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, a co więcej mój mały, kochany pieseczek był odświeżony i miał miękką sierść - niezbity dowód na to, iż Ulrich się wykazał. Inaczej mielibyśmy niezłą akcję z Jimem, który już niejednokrotnie był o krok od odkrycia mojej tajemnicy. Kiwi nie narobił kłopotów, Ulrich spełnił swoje zadanie, a nawet więcej, więc mogłem odetchnąć... jednak nie. Pozostał jeszcze jeden mały, lecz upierdliwy drobiazg.

Kod Lyoko - Spin offOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz