Rozdział 8

376 29 11
                                    

9 dni później...

Clementine, Kenny, Luke i AJ trafili na pustkowie. Podróżując przez małe miasteczka, pieszo lub ledwie działającymi samochodami, zdołali znaleźć na tyle jedzenia, by utrzymać AJ'a przy życiu, a swoje żołądki na jakiś czas zaspokoić. Ledwie, jednak się udawało, dopóki głód nie wracał.

Byli na łące pokrytej śniegiem. Nic dokoła nie było, a przed nimi było tylko wzgórze. Mimo to, wszyscy czuli, że to koniec ich podróży.

Już z daleka widzieli dym i fragment metalowego ogrodzenia, a ten był wysoki, skoro już zza wzgórza było je widać. Clementine, Luke i Kenny trzymający w ramionach AJ'a ruszyli dalej.

Clementine: Chcesz żebym go niosła?

Kenny: Nie. Jest jeszcze lekki. Dam radę.

Luke: Może wolisz, bym ja go niósł, skoro twoje kości się starzeją?

Kenny: Ha. Ha. Zabawne. Pogadamy, gdy ty się zestarzejesz. No dalej! Kto pierwszy na górze? Haha!

Clementine: Hej!

Kenny: No dalej, Alvie! Wygramy.

Clementine: Oszukiwałeś!

Kenny: A Luke znów ostatni.

Luke: Nawet się nie ścigałem.

Kenny: Może to ty zaczynasz się starzeć, skoro nawet mnie nie dogoniłeś?

Luke: Ta? To zbiegnijmy teraz stąd. Zobaczymy kto tu jest powolny.

Clementine i Luke dogonili Kenny'ego na wzgórzu. Kilkanaście metrów przed sobą, widzieli już cały, wysoki na kilkaset metrów metalowe ogrodzenie.

Cokolwiek to było, było solidne. Było widać za nim dźwigi, duży kłąb dymu. Na środku ogrodzenia, była brama. Powyżej bramy, okno. Nikt jednak tam nie stał. Przy oknie, widoczne były dwa głośniki, a nad nimi wyłączone reflektory.

Kenny: Cholera... dotarliśmy tu, Clem. Udało nam się. To musi być tutaj. Ja... nie wierzę, że tu dotarliśmy.

Luke: Skąd pewność, że to Wellington?

Kenny: Taka ściana, na takim zadupiu? To musi być to.

Clementine: Najwyższy czas.

Kenny: Prawda? Na co czekamy? Chodźmy!

Luke: Gdyby mi ktoś parę dni temu powiedział, że to istnieje, nie uwierzyłbym.

Clementine: Teraz wierzysz?

Luke: Nie mam wyboru... kurde... to... to nie do wiary.

Clementine poszła za Kenny'm. Byli coraz bliżej tego, co od dawna, próbowali osiągnąć. Sukcesem było nie tylko dotarcie tam, ale i zamieszkanie, zaczęcie wszystkiego od nowa, po tym wszystkim, co było.

Kenny: To musi być to. Tylko popatrzcie na te mury. Będziemy bezpieczni. Prześpimy spokojnie noc—

Kenny'ego, Clem i Luke'a zatrzymały dźwięki wystrzałów. Głośniki zaczęły szumieć. Zaraz potem, usłyszeli kobiecy głos.

- Ani kroku dalej.

Kenny: Róbcie, co każe. Podnieście ręce.

- Rzućcie broń.

Clementine wyjęła z kieszeni pistolet i położyła go na ziemi, zaś Luke odłożył na śniegu swój karabin i maczetę.

Inna historia Clementine i Luke'a: The Walking Dead FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz