Rozdział 17

337 27 8
                                    

Kilka dni później, w obozie towarzyszy Clementine zima dawała się we znaki. Śnieg był wszędzie, a padało go coraz więcej każdego dnia. Gdy stawiało się w nim kroki, stopa się zapadała przez całą jego warstwę.

W takich dniach grupa cieszyła się tym, że ma jakiekolwiek zapasy oraz ciepłe ubrania. Jednak to co zabierało sen z powiek Clem był AJ. Dziewczynka wciąż bała się, że niemowlę się rozchoruję, lub co gorsza zamarznie.

Z tego też powodu, coraz rzadziej ktokolwiek wynosił go na zewnątrz. Nawet Luke i Kenny wiedzieli, że im rzadziej Alvie będzie przebywać na zewnątrz, tym lepiej dla niego.

Luke cieszył się nową, czarną, puchową kurtką z futrzanym kapturem. Chodził w niej z zamkiem zapiętym aż po szyję, ciągle z głową okrytą kapturem. Gorzej było w sytuacji Kenny'ego, który co prawda miał kurtkę i czapkę, ale nawet to nie było zbyt skuteczne, by go ogrzewać całymi, mroźnymi dniami.

To, co naprawdę zdenerwowało grupę to fakt, że z powodu zimna, silnik w ich aucie nie działał przez kilka dni. Przez to, grupa była zmuszona przesiadywać w obozie.

Poza wadami obecnej pogody, zaletą było to, że od czasu mrozów, grupa nie napotkała żadnego szwendacza. Niestety, mimo to ich największym wrogiem okazał się tym razem klimat.

Tego popołudnia, po zjedzeniu niewielkiego śniadania, Clem i Luke wyszli z namiotu, korzystając z chwil, gdy nie padał śnieg. Dziewczynka miała w kieszeniach spodni pistolet i nóż, zaś Luke jak zwykle korzystał z maczety i karabinu, który wyniósł z Howe's.

Nim we dwójkę wyszli z obozu, ze swojego namiotu wyszedł Kenny.

Kenny: Znów gdzieś się wymykacie?

Luke: Idziemy tylko na zwiad. Nigdy nie wiadomo, kto się kręci w okolicy.

Kenny: Tylko uważajcie na siebie. Śnieg jest tak gruby, że nie wiadomo kiedy się nadepnie na truposza.

Clementine: Bez obaw, Kenny. Żaden szwendacz w takich warunkach nie mógłby się poruszyć.

Kenny: Nie wiadomo. W każdym razie, uważajcie, by nikt was nie zobaczył. Pamiętacie zasadę?

Luke: Ciężko jej nie pamiętać. Powtarzasz nam ją przed każdym zwiadem.

Kenny: Zostanę z AJ'em w namiocie. Nie odchodźcie za daleko.

Luke i Clem spojrzeli na siebie, chichocząc pod nosem, co nie uszło uwadze Kenny'ego.

Kenny: Wszystko jasne?

Luke parsknął śmiechem.

Luke: Jasne, „tato".

Kenny uniósł brwi, a z jego twarzy od razu zniknął ślad niepokoju.

Kenny: Coś ty powiedział?

Luke: Że wszystko jasne. Dobra, chodźmy Clem. Wrócimy zanim zdąży się rozpadać.

Kenny: T – tylko... tylko uważajcie na siebie.

Clementine: Przy mnie nic mu się nie stanie.

Luke: To raczej ja powinienem to powiedzieć do ciebie, dzieciaku.

Clem i Luke oddalili się od obozowiska, podczas gdy poruszony słowami Luke'a, wrócił do namiotu, by czuwać przy małym AJ'u.

Wiedział, że Luke nie nazwał go tatą specjalnie, a raczej żartobliwie, jednak i tak mężczyzna był poruszony tym, że po raz pierwszy od 2 lat ktoś nazwał go tatą, nawet jeśli nie było to na poważne, a zostało wypowiedziane przez dorosłego mężczyznę.

Inna historia Clementine i Luke'a: The Walking Dead FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz