Rozdział 9

389 22 16
                                    

Tego samego dnia po południu, Kenny, Luke, Clem i AJ odnaleźli na leśnej dróżce porzucone, czerwone auto w dobrym stanie. Spokojnie mogło pomieścić 4 osoby.

Zajrzawszy do środka, grupa zobaczyła, że na miejscu kierowcy ktoś siedzi. Nie był to szwendacz, jednak nie był to tez człowiek.

W środku leżały zwłoki młodego mężczyzny, który prawdopodobnie kilka dni wcześniej zastrzelił sobie w środek głowy, o czym świadczyła rana na środku czoła.

Luke: W środku nikogo poza nim nie ma.

Kenny: No dobra... pora się wziąć do roboty...

Kenny otworzył drzwi, po czym rozpiął pas kierowcy. Złapał ciało za ramiona i jakby to były śmieci, wyrzucił je na drogę. Luke chwycił ciało mężczyzny za ręce i położył na zboczu drogi.

Clementine: Czy samochód działa?

Kenny rozejrzał się na przodzie auta. Zobaczywszy kluczyki w stacyjce, przekręcił je. Silnik zapalił, co wywołało na twarzy grupy uśmiech.

Kenny: Cholera, jednak działa! Dzięki Bogu.

Clementine: Kenny... przeklinasz.

Luke: Nic nowego.

Kenny: To co? Wsiadamy?

Clementine: Gdzie chcemy jechać?

Kenny: Zapasów nam nie brak, ale jeśli chcemy być nieopodal Wellington, przyda nam się coś lepszego, niż spanie w śniegu.

Luke otworzył auto z drugiej strony. Ze schowka przy miejscu pasażera wyjął mapę, którą rozłożył.

Luke: Jesteśmy gdzieś... mniej więcej tutaj.

Luke wskazał palcem na miasto Wellington w stanie Ohio.

Luke: Jeśli chcemy znaleźć coś przydatnego, możemy pojechać do Mediny. To 20 mil stąd, raptem pół godziny drogi. Co mamy do stracenia?

Kenny: Nie wiem, czy zapuszczanie się w głąb miasteczka to dobry pomysł.

Luke: Kto powiedział, że w głąb? Możemy pójść na przedmieścia, poszukać jakiś sklepów. Na pewno coś możemy znaleźć.

Kenny: Nie boję się zapuszczania do miasta, ale do miasta gdzie jest pełno szwendaczy. Może są, może ich nie ma. Ale jestem pewien, że jest lepsze wyjście.

Luke: A jaki masz lepszy pomysł, Kenny?

Clementine: Hej, może wcale nie musimy zapuszczać się do miasta? Możemy rozejrzeć się po okolicy, przeszukać auta. Na pewno gdzieś możemy znaleźć namioty. A jeśli nie, czy Edith nie zgodziłaby się nam dać dwóch? Na co im mogłyby być namioty? Skoro dają nam zapasy tak dla nich cenne, mogą mieć coś, co przyda się nam bardziej niżeli im?

Kenny: Popieram małą. Możemy rozejrzeć się po okolicy. W ostateczności poprosimy ludzi z Wellington.

Luke: No dobra. Ale jeśli to nie wypali, mogę sam jechać do Mediny.

Kenny: Samego cię nie puścimy. Albo pojedziemy wszyscy, albo nikt. A póki co, nigdzie się nie wybieramy.

Clementine podała śpiącego AJ'a Kenny'emu, a sama podeszła do bagażnika czerwonego auta. Próbowała go otworzyć, jednak nie dawała rady.

Clemetine: Yrgh... Argh...

Luke: Hej, ja to zrobię.

Luke poszedł do auta i jednym, solidnym ruchem otworzył bagażnik. W środku nie było niczego interesującego, poza gaśnicą.

Inna historia Clementine i Luke'a: The Walking Dead FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz