twenty-three

537 127 6
                                    

zrozumienie

   Po wizycie złożonej Yucie Sicheng nie mógł skupić się na swoim codziennym życiu, a szczególnie na prężnych przygotowaniach do nadchodzącego ślubu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

   Po wizycie złożonej Yucie Sicheng nie mógł skupić się na swoim codziennym życiu, a szczególnie na prężnych przygotowaniach do nadchodzącego ślubu. Snuł się niczym duch, w głowie raz po raz odtwarzając ostatnią rozmowę z Japończykiem, podczas gdy Kun był cały w skowronkach i wszędzie widziano jego uśmiechniętą twarz. Spokojnie można było go porównać do tych jednych irytujących reklam, które pojawiają się dokładnie wtedy, kiedy najmniej tego oczekujesz.

Jeśli chcecie wiedzieć co u Yuty, to, cóż — w jego dotychczasowym stylu bycia nie zaszła żadna zmiana, nadal stara się utrzymać na pierwszym miejscu w rankingu meneli-wampirów. Oczywiście Youngho dzielnie walczy, aby przypadkiem nie przyrósł do łóżka na stałe.

Tymczasem do uroczystości pozostało zaledwie kilka dni. Sicheng nie potrafił sobie wytłumaczyć jakim cudem ten czas tak szybko minął, bo przecież pamiętał dzień, jak pani Choi przedstawiała mu Kuna, jakby to było dopiero wczoraj. Od tamtej pory miało miejsce tyle bolesnych dla Chińczyka rzeczy, iż chłopak dziwił się, że jego serce dało radę wytrzymać to cierpienie i ciągły stres.

Kiedy tak stał, oparty dłońmi o parapet, przypatrując się widokowi za oknem i będąc pochłoniętym myślami, nie usłyszał podchodzącego doń Kuna. Chłopak tryumfował i to było doskonale widać. Przystanął na chwilę, aby obrzucić spojrzeniem okazały tył tego, który już niedługo będzie tylko jego i dotknął delikatnie pleców Sichenga, uprzednio jeszcze zmieniając wyraz twarzy na niezdradzający jego prawdziwych uczuć, czyli wszechogarniającej ekscytacji. Naprawdę nie mógł już wytrzymać i miał wrażenie, że zaraz eksploduje.

— Sicheng, kochanie — powiedział cicho, czując pod palcami, jak ciało Chińczyka momentalnie się napina. — Już wszystko jest prawie gotowe, możesz wrócić do domu i odpocząć przed naszym wielkim dniem. Ja dokończę.

Chłopak stał w milczeniu, uporczywie próbując znaleźć jakiś ciekawy obiekt, na którym mógłby zawiesić oko. Jednak bezskutecznie. Wtem odwrócił się przodem do stojącego niebezpiecznie blisko Kuna, teraz opierającego ręce o parapet po obu stronach Sichenga.

— Jesteś zmęczony. I wyglądasz na smutnego.

Och, naprawdę?

— Wydaje ci się — odparł Sicheng, próbując posłać chłopakowi jakiś ładny uśmiech, lecz prawdopodobnie z tej próby wyszedł tylko bolesny grymas. — W domu nie mógłbym wysiedzieć na miejscu — skłamał.

— Dobrze, nie musisz iść. — Kun pogłaskał go po policzku i niespodziewanie zaczął się powoli zbliżać z zamiarem pocałowanie Sichenga, jednak ten tylko zasłonił jego usta dłonią i pokręcił głową.

— Poczekaj do ceremonii.

Kun lekko rozczarowany spojrzał tylko w oczy chłopaka i kilka chwil później już wychodził z pomieszczenia. Zupełnie nie tego oczekiwał, ale nie mógł pokazać, że to wyprowadziło go nieco z równowagi.

Sicheng odetchnął głęboko, próbując uspokoić jakoś serce. Nienawidził tego. Kompletnie nie chciał, aby doszło do czegokolwiek związanego z Kunem. Już zaszedł dostatecznie daleko i na tym powinno się to zakończyć. Miał ochotę zadzwonić do Yuty i powiedzieć mu, żeby wreszcie ruszył cztery litery i go uratował. Nie ważny jest sposób, byleby tylko jakoś magiczne pojawił się przed nim i zabrał jak najdalej od tej chorej szopki. Skutecznie uniemożliwiało mu to ostatnie wspomnienie ich spotkania i usuwanie jego numeru telefonu w akcie zdenerwowania.

Wszystko fajnie i w ogóle, ale czemu Sicheng dopiero teraz zrozumiał powagę sytuacji i zaczął przyznawać się przed samym sobą, iż kocha pewnego Japończyka, a jego jedynymi widocznymi uczuciami nie są już strach, irytacja i bezradność? Nie miał pojęcia.

Chłopak usiadł na jednym z wielu krzeseł stojących w pokoju. Wreszcie znalazł jakąkolwiek determinację do przemyślenia pewnych rzeczy.

Czemu był całkowicie ślepy na zaloty Kuna? Czemu nie słuchał Tena, gdy jeszcze otwarte było kilka wyjść ewakuacyjnych? Te i wiele innych pytań kołatało się w jego głowie, podczas gdy Sicheng sam nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi. Oczami wyobraźni widział wyraźnie sylwetkę właścicielki, która jak zawsze bardzo go chwaliła i również mówiła same dobre rzeczy o najnowszym z jej pracowników, który teraz jest twórcą tego całego piekła. W sumie pani Choi również się do tego przyczyniła.

Sicheng uniósł głowę i rozszerzył oczy w zdumieniu nad swoją głupotą. Przecież odpowiedź była tuż pod nosem.

Pani Choi — przemiła właścicielka kwiaciarni; kobieta traktująca Chińczyka jak własnego wnuka, a ostatnią rzeczą, którą mógłby zrobić względem niej to ją zawieść. Chłopak nie chciał tej myśli nawet do siebie dopuszczać, że kobieta miałaby przez niego cierpieć i odczuwać wstyd.

Kun wiedział co robi, gdy odstawiał całe to przedstawienie, gdzie główną widownią była właśnie właścicielka. Doskonale wiedział też, że Sicheng nie odmówi niczego, kiedy świadkiem jest ona. Zakręcił ją sobie wokół małego palca, kłamiąc w żywe oczy. Tak samo pamiętał wszelakie kłamstwa, wypływające z ust Kuna prosto do uszu Yuty, co bolało chyba najbardziej.

Sicheng zacisnął pięści. Chory pojeb.

Postanowił jednak wyjść stąd, gdyż nagle spraw dotyczących ślubu było nieco więcej, niż na początku planowania.


witam was serdecznie w ten piękny wakacyjny dzień, wracam z maratonem rozdziałów (trzech), gdyż udało mi się skończyć tą historię wczoraj w nocy, więc jeszcze dzisiaj pojawią się kolejne dwa ;)

❝the florist's❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz