czy nadzieja umarła?
Nadszedł koniec świata, a przynajmniej takie odczucia miał Sicheng, kiedy stał przed dużym lustrem, ubrany w biały garnitur. Właśnie próbował przymocować czerwoną różę do kieszonki marynarki tak, aby ta czasami nie wypadła na środku kościoła. Kun jak zwykle gdzieś chodził i nadzorował wszystko, co było pierwszą i ostatnią rzeczą, za jaką mu Chińczyk dziękował w tym momencie, gdyż nie musiał sobie niepotrzebnie podnosić ciśnienia.
Czuł się niepocieszony, gdyż wszyscy jego przyjaciele kategorycznie odmówili przyjścia na uroczystość. Sicheng wiele by dał, aby teraz móc posłuchać irytującego gderania Tena albo zobaczyć smutny uśmiech Jungwoo.
Przez ostatnie dni próbował jakoś przekonać wspomnianą wcześniej dwójkę, aby pomogła mu w przywróceniu Yuty do dawnego stanu, czyli szaleńczo zakochanego w nim pajaca, jednak bezskutecznie. Sami mówili, iż już jest za późno i Sicheng mógł najpierw myśleć, potem działać, co doprowadziło do małej sprzeczki. Youngho również rozkładał ręce i widać po nim było, że ma serdecznie dosyć niańczenia Japończyka.
Ale Chińczyk nie tracił nadziei, gdyż ona umiera ostatnia.
Gorączkowo myślał nad planem spektakularnej ucieczki sprzed ślubnego kobierca, sprawiając tym samym, że Kun spaliłby się ze wstydu, ale żaden z jego pomysłu nie był wystarczająco dobry. Oczami wyobraźni widział, jak Yuta podjeżdża właśnie pod kościół, wspina się po budynku, wybija szybę i porywa Sichenga, a potem uciekają w szeroki świat radiowozem z grającą syreną w tle. Piękna wizja, jednak niemożliwa do spełnienia, ponieważ Yuta nie dawał żadnego znaku życia. Nie ma się co dziwić.
- Gotowy? - Usłyszał głos Kuna gdzieś z tyłu i po chwili mierzył zawistnym spojrzeniem jego odbicie w lustrze.
- Prawie - mruknął, czując oplatające go ręce.
- Co ty taki nie w humorze?
- Bo mam dość tego przedstawienia. - Sicheng nie mógł już się dłużej powstrzymywać, Zbyt wiele niemiłych słów chciało wypłynąć z jego ust za jednym razem. - Jesteś chory.
- Z miłości do ciebie. - Kun oparł podbródek na ramieniu chłopaka i spojrzał z szerokim uśmiechem na ich odbicie,
- Skończ pieprzyć - warknął Sicheng.
- Ale ja cię naprawdę bardzo mocno kocham i chcę jak najszybciej sprawić, żebyś był mój i tylko mój.
- Tak, chcesz zaobrączkować jak ptaka - prychnął, próbując wyswobodzić się z objęć swojego największego wroga. - Czy w tej obrączce jest jakiś nadajnik, dzięki któremu będziesz mógł mnie śledzić?
Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami - z oczu Sichenga ciskały pioruny, natomiast z tych Kuna bił dziwny spokój. Jakby wiedział, że Chińczyk już nic nie wskóra takimi odzywkami. Że klamka już dawno zapadła.
Ale pamiętajcie - nadzieja umiera ostatnia.
- To miauczenie nic ci nie da - powiedział Kun, krzyżując ręce na klatce piersiowej i wzdychając ciężko. Za wszelką cenę próbował jakoś zamaskować rosnące zdenerwowanie zachowaniem Sichenga, gdyż jego idealny plan mógł się w każdej chwili posypać. - Nie masz nikogo, zostawili cię.
- Poradzę sobie bez nich. - Sicheng zacisnął dłonie w pięści.
- Niby jak? Uciekniesz? Skoczysz przez okno? Albo rzucisz się na mnie przy wszystkich?
Chwila milczenia.
- Nawet ten twój japoński książę się od ciebie odwrócił. - Kun prychnął, kręcąc głową. - Zjebałeś po całości i teraz nagle wszystko zrozumiałeś.
Sicheng miał nagle ochotę płakać. Znów to samo. Znów Kun skutecznie gasił w nim jakiekolwiek chęci walki, a on nie potrafił mu nic odpowiedzieć. W takich chwilach polegał na Yucie, za co było mu wstyd. Spuścił głowę, czując jak ogarnia go uczucie tej bolesnej bezsilności, nie potrafiąc zastąpić jej czymś innym.
Czy naprawdę nadzieja umarła?
Kun wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami, a Sicheng usiadł na krześle chowając twarz w dłoniach. Gdyby powstał konkurs na to kto siebie bardziej nienawidzi to zapewne zająłby pierwsze miejsce i dodatkowo wyróżnienie.
Nagle usłyszał pukanie w szybę. Ze łzami w oczach szybko odwrócił głowę w tamtym kierunku i ledwo zobaczył kogoś wystającego lekko zza ściany na zewnątrz. Wstał i potykając się o własne nogi podszedł bliżej i otworzył okno. Jak przez mgłę zobaczył rozpromienioną twarz osoby, którą najbardziej w tym momencie chciał zobaczyć.
- Cześć - powiedział Yuta, próbując jakoś wejść do środka, jednak Sicheng zbyt rozchwiany emocjonalnie tylko wybuchnął bardziej płaczem. - Nie płacz, jestem przecież. Wzywałeś.
Chińczyk nie potrafił wykrztusić z siebie nic oprócz jęku. Żadne słowa nie mogły przekazać tego jaką radość i ulgę teraz odczuwał. Już nawet nie zwracał uwagi na to, że Japończyk wszedł przez okno, a pokój, w którym był, znajdowało się na drugim piętrze.
- Sicheng. - Yuta objął go mocno, samemu próbując pokazać jaki jest twardy i nie pozwolić łzom wypłynąć. - Już wszystko dobrze, jestem.
- N-nie wi-wierzę-ę. - Kolejne jęki były pewnie słyszane na na drugim końcu kraju.
- Jestem. - Yuta położył dłonie na policzkach chłopaka, zmuszając do spojrzenia na niego. - Rozumiesz?
Ciało Sichenga trzęsło się, a sam jego właściciel nie umiał nad tym zapanować.
- Ucieknijmy - powiedział Japończyk, chwytając Chińczyka mocno za rękę i kierując się w kierunku, z którego przyszedł. Sicheng otworzył szerzej zapłakane oczy.
- Przez okno?! Żartujesz?!
- Jestem jak najbardziej poważny - odparł Yuta z jedną nogą już wystawioną na zewnątrz. - Nie będzie źle.
- Boję się! - Sicheng nagle stanął w miejscu. - Przez drzwi jest bezpieczniej.
- Kun.
- Ale i tak...
Yuta westchnął, przyciągnął chłopaka bardzo blisko siebie i go niespodziewanie pocałował, delektując się nie tylko ciszą, ale też ustami najważniejszej osoby na świecie. Po tym spojrzał mu prosto w oczy i oparł swoje czoło o to Chińczyka.
- Ufasz mi? - spytał.
Sicheng przez moment stał w bezruchu, uważnie analizując wszystkie za i za, gdyż przeciw nie było oczywiście żadnych.
- Ufam.
- To daj się porwać.
DOKŁADNIE NA TO WSZYSCY CZEKALI, NIE MUSICIE DZIĘKOWAĆ XD kolejny i tym samym ostatni rozdział wieczorem ;)
CZYTASZ
❝the florist's❞
Fanfic- historia pewnej miłości, której narratorami są kwiaty ships: yuwin, winkun; w tle johnten, luwoo; tags: flower shop!au, angst with a happy ending, comedy, yuta as policeman, sicheng as florist, slice of life, teasing, heartbreak, almost marriage...