twenty-one

583 132 86
                                    

brainwashing

   — Nie wiesz? — Kun spojrzał pytająco na chłopaka, przed którym klęczał

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

   — Nie wiesz? — Kun spojrzał pytająco na chłopaka, przed którym klęczał. — Ale jak to?

— Nie wiem! — krzyknął Sicheng zdesperowany, wbijając spojrzenie w podłogę. Naprawdę nie miał pojęcia co teraz powinien zrobić. Chciał upaść na kolana i zwyczajnie wybuchnąć płaczem, chciał uciekać jak najdalej stąd, nawet powrócić do rodzinnego kraju i zapomnieć o całej tej sytuacji, chciał zobaczyć Yutę i spojrzeniem poprosić o wybawienie, jak to miało miejsce niedawno. Ale nie było nawet wiadomo czy Yuta w ogóle żyje, gdyż nie odpisywał na wiadomości i nie odbierał.

Wtem Sicheng podniósł wzrok i zobaczył Japończyka we własnej osobie. Stał tam, z zaciśniętymi pięściami i ogromnym gniewem wypływającym z oczu. Mało brakowało, a z okna pozostałby tylko drobny mak.

— Yuta. — Usta Chińczyka niemo wypowiedziały imię chłopaka, zanim faktycznie upadł na podłogę i został ukryty w mocnych objęciach Tena i Jungwoo.

Japończyk jakby przez zamknięte drzwi usłyszał wołanie i już po chwili stał obok oniemiałego Kuna, próbując resztkami sił opanować wszechogarniającą złość, którą otwarcie pokazywał.

Jedyną milczącą osobą w tym pomieszczeniu była właścicielka. Uważnie badała całe zamieszanie, co jakiś czas wzdychając głęboko. Głos w głowie podpowiadał jej, żeby zrobiła coś, żeby zapobiegła prawdopodobnemu rozlewowi krwi, jednak jej ukryta gorsza natura, o której mało kto wie, powoli wychodziła na światło dzienne, każąc czekać.

— Co właśnie zrobiłeś? — spytał Yuta, mierząc powoli podnoszącego się Kuna. Oddychał głośno, a gdyby to było możliwe, to z jego nozdrzy mógłby lecieć dym, a z oczu strzelać lasery. — Już zapomniałeś co mówiłem ci przy ostatnim twoim wyskoku, a co potwierdził mój mały przyjaciel?

Kun przyjął pozę totalnie wyluzowanego, otwarcie pokazując gdzie ma słowa chłopaka.

— Zaraz słowa przerodzą się w czyny.

— Ale przecież Sicheng nie jest już twój, oczywiście trzeba też powiedzieć, że nigdy nie był — mruknął Kun, ostentacyjnie bawiąc się czarnym pudełeczkiem z pierścionkiem w środku.

Yuta zacisnął usta w wąską linię i zmrużył oczy, a jego cierpliwość powoli z niego ulatywała razem z chęcią pokojowego załatwienia sprawy.

— Ty mnie nie rozumiesz.

— Sicheng zerwał z tobą kilka dni temu.

Japończyk rozluźnił nieco wszystkie mięśnie, a kiedy spojrzał na Chińczyka, nadal klęczącego na podłodze i płaczącego w objęciach przyjaciół, zmiękł jeszcze bardziej.

— Nie zerwał.

— Oczywiście, że tak. — Kun nie szczędził sobie drwiącego tonu. — Sam mi to nawet mówił.

Sicheng otworzył szeroko oczy, słysząc te wszystkie brednie.

— Nie mówiłem tak! — krzyknął nagle ożywiony, wstając nieco niezdarnie i odpychając od siebie chłopaków. Łzy nadal spływały po jego policzkach, nie zwiastując szybkiego końca. Podszedł powoli do dwójki rywali, oddychając ciężko i położył dłoń na ramieniu Chińczyka, zaciskając ją bardzo mocno. — Nie kłam!

— Jedynym, który tutaj kłamie, jesteś ty.

— Nie!

— Pamiętam jak dziś, gdy mi mówiłeś, ba, śmiałeś się z niego, że nadal robi sobie nadzieję, a od początku nie miał u ciebie szans — powiedział Kun, podnosząc głos. Przez zachowanie swojej przyszłej panny młodej poczuł irytację. — Kto brał twój telefon, kiedy nie patrzyłeś, i pisał do niego z prośbą o odpowiedź? No kto?!

Teraz, kiedy zdążył już dojść tak daleko, nie mógł sobie odpuścić kolejnego małego kłamstwa. Nie miał nic do stracenia, a mieszać uwielbiał.

— Nie prawda — szepnął Sicheng, zwieszając głowę w dół z bezsilności.

— Ja pisałem. Podczas, gdy ty się śmiałeś, mnie było szkoda Yuty i mimo że nienawidzę go z całego serca, chciałem jeszcze coś ratować.

— Sicheng, czy to prawda? — spytał osłupiały przez natłok informacji Japończyk, na co Chińczyk w ogóle nie zareagował. — Sicheng?

Yuta podszedł bliżej chłopaka i położył dłonie na jego gorących policzkach, sprawiając, żeby spojrzał na niego. Pusty wzrok wywołał w już i tak złamanym sercu uczucie kompletnej bezradności i przygnębienia. Wiedział, że nie może wierzyć słowom Kuna, gdyż zdążył go już trochę poznać i zobaczyć jak lubi kłamać, chociaż z drugiej strony widząc swoją miłość w takim stanie nie rozumiał nic. Jeśli Sicheng stracił jakąkolwiek wolę walki to on również. Chociaż nadal tlił się w nim mały płomyk nadziei.

— Powiedz, że to nie prawda. Że kłamie.

— Nie...

— Ile jeszcze razy mam powtarzać. — Kun wtrącił się do rozmowy, z westchnieniem kładąc rękę na nadal spoczywającej na jego ramieniu dłoni Chińczyka. — Sicheng kocha mnie, zrozum to wreszcie.

Yuta chciał krzyczeć. Czuł jak jego ciało wpada coraz głębiej do czarnej dziury bez możliwości wyjścia. Opuścił zimne jak lód ręce.

— Nie masz dowodów — powiedział słabym głosem.

— A po co tutaj dowody? — spytał Kun, udając wielkie zdziwienie. — Myślałem, że chcesz walczyć honorowo o względy tej oto panny młodej.

Wtem pani Choi wstała ze swojego miejsca, zwracając na siebie uwagę. Niespodziewanie wyciągnęła z kieszeni swetra paczkę papierosów i zapaliła jednego, dokładając do mrożących krew w żyłach zwrotów akcji małą cegiełkę. Uniosła głowę do góry i wypuściła dym w sufit, a potem wbiła swój wzrok w plecy Yuty, wypalając w nich niewidzialną dziurę.

— Młody człowieku, nie masz już tutaj czego szukać — skwitowała. — Jest tak jak mówi Kun, gdyż sama słyszałam kilka niemiłych słów ze strony Sichenga o tobie.

Tego nie spodziewał się zupełnie nikt. Zupełnie.

Jungwoo i Ten stracili jakąkolwiek chęć do powiedzenia czegoś na obronę swojego przyjaciela. Yuta westchnął, a po jego policzku spłynęła łza rozpaczy. Coś w nim umarło. Zaś Kun posłał kobiecie szeroki uśmiech, kolejny raz czując, że cały świat należy do niego.

— Ślub się odbędzie, prawda? — Skierowała swoje pytanie do Sichenga, który poruszył lekko głową i wyprostował, nadal mając to puste spojrzenie. Osoba trzecia powiedziałaby, że jego zachowanie przypominało zachowywanie robota, ale może on tak naprawdę już dawno przestał słuchać własnych myśli oraz uczuć. Może ktoś powoli i skutecznie zmanipulował jego umysł, przez co teraz każdy czytający tę historię nie wie co ma o tym myśleć.

Chłopak przestał wierzyć w swoje racje. Nagle stał się marionetką, która tylko ucięcie przez kogoś sznurków może otworzyć oczy. Ale to jeszcze nie teraz.

— Tak — powiedział powoli i spojrzał na Kuna. — Wyjdę za ciebie.


zanim zaczniecie krzyczeć (no chyba, że już to robicie): nie mam pojęcia co właśnie stworzyłam XD ogólnie miało być trochę inaczej, ale za bardzo lubię sobie pokomplikować coś w życiu i macie to ;) ps. dwa rozdziały na raz w podzięce za 300 gwiazdek i ponad 1k wyświetleń <3

❝the florist's❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz