happy end
Uciekli. Uciekli dokładnie tak, jak sobie to Sicheng wyobrażał. Jednak Yuta chyba potrafi czytać mu w myślach nawet, jeśli są od siebie oddaleni nieco bardziej niż kilka metrów.
Kiedy próbowali wyjść przez okno, znajdujące się na pieprzonym drugim piętrze (Sicheng nadal nie miał pojęcia jak Yucie udało się w ogóle wejść, czyżby naprawdę był ninją?), zobaczyli pod sobą czwórkę osób, trzymających w dłoniach materiał wyglądający na bardzo wytrzymały. Chińczyk patrzył oniemiały na to co działo się przed nim i nie mógł przestać płakać. Był to najgorszy, a zarazem najlepszy dzień w jego życiu.
Skoczyli, bo mimo wszystko nie byli tak wysoko, jak myślał Sicheng. Nie mogło obejść się bez kilku siniaków i potłuczeń, jednak Yuta próbował uchronić swoją miłość od jakiegokolwiek kontaktu z twardą ziemią.
Wstali i natychmiast zostali objęci przez resztę. Cud, że nikt jeszcze nie usłyszał tego toczonego od co najmniej kilku minut rabanu.
— Przepraszam — powiedział Ten, również roniąc łzy. — Naprawdę cię przepraszam.
Sicheng spojrzał na niego pytająco.
— Kłamałem. Serce do tej pory boli mnie przez to, że takie słowa wtedy nas skłóciły.
— Ja nie...
— Ale naprawdę, bez tego nic by nie miało sensu. Cały plan spaliłby na panewce. — Ten objął chłopaka mocniej, co zostało natychmiast odwzajemnione, przez co Yuta mruknął niezadowolony.
— Dziękuję.
— Sicheng?! Co tam się dzieje?! — Usłyszeli głos Kuna, wyglądającego na przestraszonego i zdenerwowanego zarazem. Stał w oknie, a jego wzrok był utkwiony tylko i wyłącznie w Japończyku. Uderzył pięścią w parapet. — Ty!
Yuta nie odpowiedział. Zamiast tego pokazał chłopakowi środkowy palec, wystawił język, złapał Sichenga za rękę i pobiegli w kierunku stojącego nieopodal radiowozu, aby po chwili odjechać w sobie wiadomym kierunku w akompaniamencie syren i krzyków Kuna.
Chłopak nie wiedział czego właśnie był świadkiem. Był święcie przekonany, że pozbył się wszystkich możliwych przeszkód z drogi prowadzącej do bezpośredniego zwycięstwa. Najwidoczniej się przeliczył.
— Kuuun!
— Pożałujecie tego! — krzyknął, znikając z ich pola widzenia. Po kilku chwilach już był na zewnątrz, mówiąc wszystkim, iż ślubu nie będzie. Jednak kolejny okropny pomysł zrodził się w jego głowie i zmienił tekst na „ślub będzie, ale w innym terminie". Chciał gonić radiowóz. Pustym spojrzeniem zaczął szukać najbliższego samochodu.
— Nigdzie nie pojedziesz — powiedział Ten spokojnym tonem. — I owszem, ślub będzie.
Jego uśmiech zbił Kuna całkowicie z tropu. Zaraz obok niego wyrośli jak spod ziemi Youngho i Yukhei, wzięli go pod ramiona i zaczęli prowadzić do kościoła, posyłając wszystkim gościom przepraszające spojrzenia.
Nie musiało minąć dużo czasu, żeby ceremonia się rozpoczęła. Chińczyk zdezorientowany błądził wzrokiem po ludziach, raz po raz przełykając głośno ślinę i oddychając bardzo głośno. Wtem przed nim stanął młody i wysoki ksiądz, co już wydało mu się dziwne, gdyż jeszcze niedawno rozmawiał z całkowitym przeciwieństwem, czyli miłym starszym i tego samego wzrostu panem. Uniósł głowę i rozpoznał w duchownym chłopaka, który prowadził go do środka. Yukhei mierzył go rozbawionym wzrokiem.
— Co?
Tylko tyle zdołał wydusić z siebie, gdyż usłyszał za sobą czyjeś kroki. Odwrócił głowę, przygotowując swoje wewnętrzne ja na najgorsze. Bo chyba gorzej już być nie może, prawda?
Ku niemu kroczył uśmiechnięty od ucha do ucha Ten z welonem wpiętym niedbale we włosy i bukietem jakichś chwastów na szybko wyrwanych z pierwszego lepszego pobocza. Czy oni to ukartowali wcześniej?
Kun poczuł, że mdleje. Tępym wzrokiem patrzył, jak Ten podchodzi bliżej i w końcu staje obok, nadal mając na ustach uśmiech. Bawiło ich to. Jedynymi nieświadomymi niczego byli ci wszyscy biedni goście, siedzący zbyt spokojnie w ławkach.
Ceremonia minęła zastraszająco szybko. Kun cały spocony stał w bezruchu, słuchając bredni wypowiadanych przez Yukheia. Kiedy tylko zapytał publiczności czy ktoś ma jakieś „ale" odnośnie związku tej pięknej, młodej pary, gdzieś z tyłu wstał Youngho i krzyknął na cały kościół:
— Jedyną osobą, która powinna wynieść stąd Tena, jestem ja!
Po tym zrobił to co przed chwilą wygłosił, pozostawiając Kuna na środku kościoła z szczęką na podłodze. Chciał ze wstydu zapaść się pod ziemię. Na domiar złego znikąd wyszedł Jungwoo, prowadząc przed sobą stolik na kółkach z wielkim tortem, wybieranym przez niego i Sichenga zaledwie parę dni temu. Zatrzymał się przez nim i wtem twarz Kuna wylądowała z głośnym plaskiem w cieście.
Od tych wydarzeń minął ponad miesiąc, jednak nadal można usłyszeć, jak ktoś to opowiada i śmieje do rozpuku. Po tym w kwiaciarni pani Choi nie pozostał nikt. Jungwoo i Ten złożyli wypowiedzenia jeszcze przed całym przedstawieniem, gdyż byli zwyczajnie pewni swego. Nawet Yukhei poprosił o zmianę sklepu, gdzie mógłby dowozić kwiaty. Sicheng zrezygnował nieco później, rzucając kobiecie na pożegnanie spojrzenie pełne nienawiści.
— Zrobiłem błąd, że w ogóle pani ufałem — powiedział.
Teraz zaczynał całkiem nowe życie z pewnym Japończykiem u swojego boku, powoli zapominając o bolesnych wspomnieniach z okresu, który nie miał prawa zostać stworzony. Natomiast jeśli chodzi o jego zwyczaj przypisywania różnych kwiatów do ludzi — już tego nie robi, gdyż w swoim życiu znalazł osobę, która przypominała mu każdą piękną roślinę na świecie.
A co z Kunem, zapytacie? Cóż, nadal próbuje otrząsnąć się z tego, co go spotkało, jednak krążą pogłoski, że szuka następnej, łatwej do owinięcia sobie wokół palca, ofiary i tworzy lepsze plany bez możliwości ucieczki.
co tu się właśnie zadziało to ja nawet nie, ale tym miłym akcentem dotarliśmy do końca mojej kolejnej opowieści, która była zarazem pierwszym ff, gdzie bohaterami byli członkowie NCT. chciałabym wam bardzo podziękować za wszystkie wyświetlenia (ponad tysiąc!!!) i gwiazdki (prawie 400!!!) i oczywiście komentarze, co bardzo mnie motywowało do dalszego pisania, gdyby nie wy to zapewne dalej bym ślęczała gdzieś w połowie. oczywiście chciałabym nie kończyć tylko na tym ff mojej przygody na wtt i prawdopodobnie zacznę niedługo coś równie super (moje serce ucieka w stronę horroru, może może), więc jeśli chcecie jeszcze ze mną pobyć to wyczekujcie ;)
również chciałabym prosić was o krótki komentarz na zakończenie, wasze odczucia i w ogóle (NAPRAWDĘ SZKODA MI KUNA, BO ZROBIŁAM TUTAJ Z NIEGO NAJGORSZĄ OSOBĘ, A ON JEST SUPER PRZECIEŻ), bo lubię czytać jak na mnie krzyczycie ;)
CZYTASZ
❝the florist's❞
Fanfiction- historia pewnej miłości, której narratorami są kwiaty ships: yuwin, winkun; w tle johnten, luwoo; tags: flower shop!au, angst with a happy ending, comedy, yuta as policeman, sicheng as florist, slice of life, teasing, heartbreak, almost marriage...