ten

811 182 72
                                    

miłosna karuzela

   W tym samym czasie Jungwoo podlewał pokornie kwiaty, już tęskniąc za telefonem, który dalej leżał na ladzie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

   W tym samym czasie Jungwoo podlewał pokornie kwiaty, już tęskniąc za telefonem, który dalej leżał na ladzie. Czasami słyszał donośne wibracje i dzwonek powiadomienia. Chciał wreszcie odpisać swojemu niecierpliwemu rozmówcy, spędzając tym samym wszystkie godziny pracy na rozmowie na niekończące się tematy. Chciał dobrze poznać nowego dostawcę.

Od ich pierwszego spotkania nie upłynęło dużo czasu, lecz Jungwoo miał wrażenie, jakby minęła cała wieczność. Spędzał każdą chwilę, wolną bądź nie, na opowiadaniu o sobie, dowiadywaniu wielu ciekawych rzeczy i wyobrażaniu kolejnej dostawy, która niestety nie zapowiadała się zbyt szybko.

Ale chłopak mógł pomarzyć.

Oczywiście była możliwość, aby to przyspieszyć, jednak Jungwoo wyczerpał wszelkie pokłady wewnętrznej odwagi na poproszenie o numer telefonu. Samo pisanie też go trochę kosztowało. Czasami mało brakowało do wezwania straży pożarnej, tak jego policzki potrafiły płonąć.

Z jego ust, wraz z wylaniem ostatniej kropli wody, dało się słyszeć głośne westchnienie ulgi. Wreszcie mógł na spokojnie usiąść i zająć tymi przyjemniejszymi rzeczami. No chyba, że Ten będzie szybszy i już czeka na niego z kolejnym zadaniem.

Jungwoo ostrożnie i powoli wychylił się zza framugi drzwi i rozejrzał uważnie. Gdyby zobaczył chłopaka to jego wewnętrzny ninja zacząłby wychodzić na światło dzienne, lecz w środku nie było żywej duszy. Koreańczyk zmarszczył brwi, zastanawiając się jak daleko Ten mógł wyprowadzić nowego pracownika, skoro kwiaciarnia nie jest aż tak ogromna, na jaką może wyglądać z zewnątrz.

Nagle przeraźliwy krzyk rozdarł przyjemną ciszę i Jungwoo zobaczył, jak blady z przerażenia Kun biegnie szybko w stronę wyjścia, zabawnie próbując ominąć wszystkie skrzynki i doniczki stojące na drodze. Zaraz po nim zjawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Tajlandczyk. Z rozbawieniem obserwował reakcję chłopaka, który przykucnął za drzwiami, trzęsąc się przy tym jak galaretka.

— Co znów zrobiłeś? — spytał oskarżycielsko Jungwoo, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Spodziewał się już wszystkiego, więc nie próbował nawet udawać zaskoczonego.

— Testowałem wytrzymałość naszego nowego kolegi — odparł Ten spokojnie, siadając za ladą i co chwilę zerkając na świeżaka. — Chciałem sprawdzić czy będzie się nadawał do tej pracy i, czy Sicheng nie popełnił błędu, pozwalając na przyjęcie takiej łatwowiernej pierdoły — prychnął.

Jungwoo nadal patrzył na niego pytająco.

— Och, no, nagadałem mu trochę głupot. Na przykład, że kwiaciarnia to tylko przykrywka i tak naprawdę handlujemy tutaj narkotykami. Albo, że jak się tutaj posiedzi do późna to kwiaty zaczynają mówić. — Ten miał zamiar wymienić jeszcze więcej niedorzecznych rzeczy, jednak w tym samym momencie przed sklepem dało się słyszeć zrozpaczony głos Kuna.

— Panie władzo, proszę przemówić mu do rozsądku. — Chłopak wskazał na Tena nadal z przerażeniem, ale już wymieszanym ze złością, wymalowanym na twarzy. Obok niego stali nie kto inny jak ci sami dwaj policjanci, którzy ostatnio ich zaczepili. — A najlepiej to sprawdzić czy czasem nie wciągnął jakiegoś kwiatka!

Ten otworzył szerzej oczy, patrząc na wyższego z dwójki i w momencie poczuł wszechogarniające ciepło. W głowie wszystkie myśli zamieniły się w jedną, wielką papkę, nie pozwalając tym samym na normalne funkcjonowanie. Dobrze, że przynajmniej siedział, bo inaczej źle by skończył. Ani myślał zobaczyć ponownie swojego księcia z bajki tak szybko.

Przełknął głośno ślinę, obserwując, jak Youngho powoli idzie w jego kierunku.

— Tego pana to z chęcią mógłbym nawet zakuć w kajdanki i zabrać ze sobą — powiedział, opierając się nonszalancko o ladę, zostawiając między ich twarzami odległość zaledwie kilku centymetrów.

Nie wiadomo kto był bardziej zdziwiony — postronni świadkowie tego zachowania czy zszokowany Ten, który jeszcze chwila, a znalazłby się na podłodze ze stwierdzonym zawałem. Przynajmniej umarłby szczęśliwy i bez żałowania czegokolwiek.

— Youngho, od kiedy jesteś taki odważny? Nie poznaję cię. — Yuta stał obok najbardziej poszkodowanego, patrząc to na swojego przyjaciela, to na coraz bledszego Tajlandczyka. Jego ręka powoli kierowała się w stronę kieszeni, gdzie spoczywał telefon, aby w razie czego karetka była w drodze. — Wystraszyłeś go.

— W przeciwieństwie do niektórych nie pajacuję — mruknął wyższy, cały czas patrząc na chłopaka za ladą. Musiał wreszcie zacząć stawiać konkretne kroki, bo gdzieś w głębi czuł, że ten okropny Japoniec w końcu którejś pięknej nocy rzuci się na niego i zakończy dopiero co rozkwitające pięknymi kwiatami życie. — Żartowałem. Nie traktuj moich tekstów na serio. Nie znam jeszcze twojego imienia.

Chłopak wyciągnął dłoń zachęcająco. Tajlandczyk cofnął się nieco. To było znacznie bezpieczniejsze, gdyż wewnętrznie walczył z samym sobą, żeby przypadkiem nie skoczyć na niego, wiadomo, w celach profilaktycznych. Chciał po prostu sprawdzić jak szybki ma refleks w łapaniu ludzi, gdyż w przyszłości może mu się ta umiejętność bardzo przydać.

— Ten.

— Ten? Jak dziesięć po angielsku? — spytał chłopak, chowając rękę za siebie z lekkim zawstydzeniem, którego, miał nadzieję, nikt nie zauważy.

— Po prostu Ten. — Uciął dalsze pytania, unosząc nieco kącik ust.

— Ach. — Uśmiech został odwzajemniony natychmiastowo. — Youngho.

Zamiast, niechcianego niestety, uścisku postanowił ukłonić się, jak na prawdziwego dżentelmena przystało. Gdzieś za nim słychać było Yutę imitującego odruch wymiotny, przez co wyższy pomyślał, że mógł nie zwlekać i ustalić spotkanie ze sławnym nauczycielem podrywu na już.

Wtem w kwiaciarni pojawiła się ostatnia osoba, która, gdyby tylko wiedziała co się tutaj dzieje, ominęłaby całe zdarzenie szerokim łukiem. Sicheng stanął obok Japończyka, marszcząc brwi i mierząc każdego z osobna pytającym spojrzeniem.

— Jesteś wreszcie — powiedział do tej pory cicho obserwujący wszystko Jungwoo, podchodząc do przyjaciela z takim wyrazem twarzy, jakby właśnie zobaczył boga. — Uratuj mnie.

Komuś nagle wpadł świetny pomysł do głowy i zaświeciły oczy z radości. Yuta wyciągnął z tylnej kieszeni spodni mały notesik i zaczął coś agresywnie pisać na kartce.

— A ten pan zasłużył na mandacik — powiedział, zadowolony z siebie jak nigdy wcześniej. Wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę.

— Za co? — spytał Chińczyk. Powoli żałował decyzji przyjścia do pracy w ogóle.

— Za bycie najpiękniejszym kwiatem na tym świecie. Albo przynajmniej w Korei Południowej.

Tej karuzeli chyba nigdy nie będzie końca.


hej, hej, witam, rozdział tym razem wyszedł nieco dłuższy, bo się więcej zadziało; mam nadzieję, że jeszcze wam się ten ff nie znudził ;D

❝the florist's❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz