Innymi słowy... Witamy w domu!

533 47 95
                                    


Mahiru:

Czasami się zastanawiam dlaczego jeszcze nie zwariowałem z Kuro i jego wyczynami, które niekiedy tak przekraczają ludzkie a i nawet wampirze pojęcie, że nie jeden by już trafił do aktywnego szpitala psychiatrycznego. Żałowałem, że na tą eskapadę jednak nie zapakowałem smyczy na niego. Tak bardzo by mi pomogła w wielu sytuacjach. Na przykład takich w jakiej teraz się znajdujemy. Spojrzałem z ukosa na niebiesko włosego chłopaka stojącego w cieniu niewielkiego drzewa patrzącego na mnie zmęczonym wzrokiem skrzywdzonego kota gdyż jego pan kazał mu być aktywny fizycznie. Pewnie ten wniosek nie był taki daleki od jego rzeczywistych myśli jakie mogły kłębić się w jego głowie. No ale sam na to zasłużył!

- Co ja tu robię? - Zadałem dość konkretne pytanie mojemu wampirowi.

Staliśmy w jakimś tymczasowo opuszczonym parku. Tymczasowo ponieważ w tej chwili prócz nas samych nikt inny tu nie przebywał co było nadwyraz podejrzaną sprawą. Był w końcu już późny wieczór strasznie gorącego dnia. Ja na miejscu mieszkańców z przyjemnością o tej porze wyszedłbym do parku kiedy na dworze się ochładzało.

- Pytanie nie powinno brzmieć, co my tu robimy?

- To ty tu pobiegłeś! - Skrzyżowałem ręce na piersi patrząc na niego z wyrzutem.

- Bo mnie goniłeś! Nie wiedziałem już gdzie uciec - rozłożył bezradnie ręce po bokach pokazując całym sobą, że jest niewinny.

Chwyciłem się za głowę nie wierząc w jego poczynania. To niekiedy naprawdę przechodziło granice. Następnie rozejrzałem się bezradnie po całym, dość niewielkim terenie. Park jak park. Był ładnym kolorowym obiektem ze specjalnymi miejscami dla dzieci gdzie były wybudowane zielone huśtawki, nawet dość wysoka zjeżdżalnia, karuzela z motylkami oraz spora piaskownica. Ławeczki przy małych alejkach ozdobione były dziecinnymi rysunkami. Przepięknie zadbane kwiaty z wielu nieznanych mi gatunków rosły na końcach parku. Wszystko było wyjątkowo niezniszczone przez ludzi. Byłem wręcz zaskoczony tym wszystkim. Czy ten park miał jakąś wartość historyczną dla londyńczyków, że tak o niego zadbali? Lub symboliczną? Nie miałem zielonego pojęcia jednak z tego wszystkiego aż włączyło mi się czerwone światełko niepewności pomieszane z ostrożnością.

- Dosyć, wracamy do pozostałych bo mi się tu coś nie podoba. No i późno się już robi - odwróciłem się na pięcie z zamiarem odejścia i prawie dostałem mini zawału widząc postać stojącą za nami. Aż krzyknąłem przestraszony.

Pani Simons, we własnej osobie, trzymała w dłoniach koszyk z czerwonymi jabłkami przyglądając nam się ze spokojem i z uśmiechem.

- Witaj Mahiru, Kuro. Miło was znów widzieć choć myślałam, że już wróciliście do Japonii.

- Dz-dzięń dobry pani Simons - uśmiechnąłem się chwytając za serce żeby uspokoić się. Kuro skinął głową. - C-co pani tu robi?

- A wy, chłopcy?

- Nie wiem jak tu trafiliśmy - przyznałem opuszczając ramiona.

- Nie zbadane jest przeznaczenie prowadzące nas do nieznanych miejsc - orzekła dość anigmatycznie na co zerkałem zdenerwowany po bokach.

- Interesujące - rzucił Kuro wskakując na moje ramię jako kot. - Pora na nas.

- Dowidzenia pani - pożegnałem się szybko ją omijając.

- Dowidzenia. Czuję, że jeszcze się spotkamy - odpowiedziała kierując się w stronę z jednej alejek idąc do wyjścia z parku.

Ja szybkim krokiem również opuściłem park idąc w stronę jednej z uliczki w której wcześniej biegłem za czarnym kotkiem.

Leniwa Miłość [W TRAKCIE POPRAWIANIA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz