1

7.4K 431 143
                                    

Biegłam, skacząc co chwila po dachach bloków mieszczących się w jakiejś starszej dzielnicy. Przeskakiwałam nad różnymi przeszkodami, a jeśli mi się chciało, robiłam salta i podobne tricki. Czułam się taka wolna, nic mnie w tej chwili nie ograniczało. Nikt nie patrzył na mnie krytycznym spojrzeniem, nikt nie kazał mi schodzić na dół i unikać takich niebezpiecznych "zabaw".

Kochałam ten moment, kiedy przeskakiwałam pomiędzy budynkami. Chwila, w której pod stopami miałam tylko wysoką na piętnaście pięter przepaść, dawała mi poczucie, jakbym latała. Czas nieco dla mnie zwalniał, adrenalina wzrastała, a ja mogłam wtedy zastąpić moje myśli, skupieniem, aby nie popełnić przypadkiem jakiegoś błędu. Zaraz po tym lądowałam na drugiej stronie i biegłam dalej.

Jestem wdzięczna mojemu kuzynowi za to, że zaczął uczyć mnie parkura jeszcze, jak miałam czternaście lat. Dzięki niemu już wtedy mogłam wyjść z domu i oderwać się od rzeczywistości. To naprawdę dużo dla mnie znaczyło.

Kiedy w wieku pięciu lat stwierdzono, że już na pewno nie pojawi się u mnie żadna indywidualność, coś się we mnie zmieniło. Nie umiałam stwierdzić co dokładnie, ale przytłaczało mnie to. Następne, długie dziewięć lat mojego życia męczyłam się z dziwnym uczuciem, które nieraz doprowadzało mnie do istnego szaleństwa. Nie umiałam sobie z nim poradzić. Tak jak już wcześniej wspominałam, dopiero kuzyn sprawił, że spojrzałam na to z innej strony.

W momencie, w którym po raz pierwszy "leciałam", uświadomiłam sobie w czym tkwi problem. To trochę śmieszne, że coś tak banalnego zrozumiałam dopiero po tak długim czasie, ale tak było. Przez te wszystkie lata czułam się gorsza. Wydawało mi się, że każdy patrzył na mnie z wyższością, że byłam pośmiewiskiem i że cały czas mnie obgadywano. Jednak, gdy to sobie uświadomiłam, nie rozwodziłam się nad tym. Po prostu stwierdziłam, że w takim wypadku stanę się tak dobra, jak oni tylko na swój sposób. I mimo że przyszło mi to z taką łatwością, blizna już na zawsze pozostała w moim sercu.

Cały czas biegłam po budynkach, nie zwracałam na nic uwagi, gdy nagle dotarło do mnie czyjeś wołanie.

– Asakura! Asakura Kanon!

Słysząc swoje imię, trochę zdezorientowana otwarłam oczy. Uniosłam powoli głowę i półprzytomnym spojrzeniem zarejestrowałam pochylającą się nade mną wychowawczynię. Następnie dyskretnie rozejrzałam się wokół i tak jak się spodziewałam, wzrok wszystkich uczniów był skierowany w moją stronę. To był tylko sen. W rzeczywistości znajdowałam się w sali lekcyjnej, w mojej szkolnej ławce, na lekcji japońskiego.

Uśmiechnęłam się do kobiety, jakby nic się nie stało, na co ona westchnęła zrezygnowana i strzeliła coś w rodzaju facepalma. Ile razy dochodziło już do takich sytuacji? Na tyle dużo, że już wiedziałam co robić, aby po prostu mnie zignorowała.

– Co ja mam z tobą zrobić dziecko? – zapytała retorycznie pani Kobayashi. – Nawet dodatkowe zadania domowe i zostawanie po lekcjach nie robi na tobie wrażenia – zauważyła.

Ja tylko milczałam, robiąc w jej stronę słodkie oczka, które jasno dawały jej do zrozumienia, że po prostu musi zaakceptować mnie taką, jaka jestem. Nauczycielka westchnęła i kręcąc głową odeszła w stronę tablicy, by następnie wznowić przerwany wykład. Było tak za każdym razem, gdy zasypiałam na lekcji (a zdarzało się to co najmniej raz dziennie). Tylko czasem jakiś wredniejszy nauczyciel obarczał mnie za to jakąś karą.

Gdy tylko kobieta obróciła się do mnie tyłem, a ja miałam pewność, że już się mi nie przygląda, moja twarz znowu zobojętniała, a ja tak jak zwykłam robić, zamiast skupić się na lekcji, zaczęłam obserwować co dzieje się za oknem. Oparłam głowę na blacie, a ręce wyłożyłam wyprostowane po bokach. Musiało to śmiesznie wyglądać, ale liczyło się tylko to, że było mi wygodnie. Czułam się senna przez nagłą pobudkę, ale wiedziałam, że już niestety nie dam rady się zdrzemnąć.

Niemoralna | Todoroki ShotoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz