Minęło sporo czasu od wylądowania na tej zielonej planecie Ziemi. Jednak nie wiedziałam ile. Po może dwóch tygodniach straciłam rachubę? Przemierzyłam pieszo szmat drogi z obawy, że przeoczę ważny szczegół. Jednak Vegety nigdzie nie znalazłam. Dlaczego? Może wynikało to z faktu, że nie potrafiłam, a może dlatego, że go tutaj najzwyczajniej w świecie nie było? W tej chwili żałowałam, że porzuciłam detektor, który byłby w stanie namierzyć jakąś większą energię i nie okazałby się on przypadkowym tubylcem. Ja nie potrafiłam go odnaleźć za pomocą zmysłów, nigdy się tego nie nauczyłam, od tego było to małe urządzenie. Jednak myśl, że odcinam się od KOH, zwyciężyła nad rozumem.
Kiedy miałam już dość tułaczki, wzbijałam się w powietrze. Uwielbiałam czuć wiatr we włosach, łapać ciepłe promienie słońca. Było to... Smakowało wolnością. Któregoś razu lecąc przed siebie, dostrzegłam miasto. Wydawało się ogromne na tle ostatnio przemierzonych mieścin i wiosek. Wylądowałam gdzieś pośrodku, mając nadzieję, że stamtąd moje poszukiwania będą owocne. W chwili dy tylko postawiłam stopy na twardym i czarnym podłożu, prawdopodobnie ulicy Ziemianie z wielkim zaskoczeniem spoglądali na mnie. Co najmniej jakbym miała dodatkową parę oczu. Co ich tak osłupiało? Tamtego młodzieńca, który wtedy nas zaatakował, jakoś nie dziwił nawet wygląd Freezera. Tym ludziom wypadały szczęki z zawiasów, a przecież byliśmy podobni do siebie. Był małe wyjątki, ale przecież nie widzieli mojego ogona spod czarnego materiału.
Spacerowałam między budynkami z zapartym tchem. Prezentowało się ono niesamowicie! Wszelakiej maści pojazdy poruszały się nie tylko po ziemi, ale też nad nią. Wszędzie panowało poruszenie, hałas i nie było mowy o jakimś cichym miejscu. Z zatłoczonych ulic było słychać donośne dźwięki pojazdów oraz zdenerwowane krzyki ludzi. Na budynkach wisiały olbrzymie ekrany wyświetlające różne przedmioty i osoby, ale nikt nimi się nie przejmował. Jakby były mało ważne. Nie był to środek komunikacji władz planety? Mijałam przeróżne istoty, każda była praktycznie inna. Zupełnie jakby na Ziemi mieszkało mnóstwo ras. Nie byli jak Saiyanie, gdzie wszyscy cechowali się ogonami, czarnymi oczami i włosami. Bądź choćby tacy Kanksurianie. Chociaż Zarbon twierdził, iż został ostatnim przedstawicielem swojej rasy.
— Lepiej mi powiedz kolego, gdzie kupiłeś odrzutowe buty. — Znienacka zaczepił mnie wysoki mężczyzna z dziwnym nakryciem głowy posiadającym coś na kształt dachu.
Czyżby nie umieli latać? Wpatrując się w niego bez słowa, przekręciłam głowę w bok. Nie miałam zamiaru z nim dyskutować. Skoro nie wiedział nic na temat technice lotu, to nie mógł też mieć informacji o Vegecie. Ruszyłam przed siebie, ponownie rozglądając się na wszystkie strony. Zaczęłam zastanawiać się, co stało się z tyranem, skoro miasto nie ucierpiało, tubylcy żyli spokojnie. Czy tamten młody przybysz całkiem wybił najeźdźców? Gryzło mnie to trochę, choć czułam, że więcej go nie ujrzę, wszak tego pragnęłam najbardziej. Niestety byłam głupia i wyrzuciłam swój jedyny przedmiot, który mógłby sprawić, że sprawdzę jak się miewa łączność z tyranolandią. Jakże żałowałam swojej impulsywnej decyzji, ale jak to zwykle z dziećmi bywa, tak postąpiłam, nie inaczej.
Wróciłam do miejsca, gdzie wylądowaliśmy, chociaż orientację w terenie miałam nienaganną. Statek stał nienaruszony niczym wystawa muzealna, zaś ciało króla Korda zaczynało się powoli rozkładać, a Freezera nigdzie nie było, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Nieopodal machiny znalazłam, a trudno bym go nie zauważyła – ogromny krater. Na dnie była kapsuła, która jak się okazało należała do Ginyu Force, a mówił o tym symbol umieszczony przy włazie.
Doszłam do wniosku, że to ten Saiyanin musiał nią przylecieć. Tak mocno nacisnął mu na odcisk Changeling, że był w stanie ścigać go tą rozklekotaną kapsułą? A może, za wszelką cenę chciał uratować mieszkańców tej planety? Przez chwilę me serce zakuło w nadziei, że tym Kosmicznym Wojownikiem był mój brat. Jednak czy mogłam mieć jakąkolwiek nadzieję? Jeśli miał zamiar bronić Ziemię, to raczej nie mógł nim być. Tyle lat żyłam złudnym przeświadczeniem, że nadejdzie dzień, w którym raz na zawsze pożegnam się z Changelingami i on nadszedł, a mimo to nie byłam tak szczęśliwa, jak sobie to wyobrażałam. Czy wiązało się to z brakiem kogokolwiek u mego boku? Teraz dotkliwiej poczułam się samotna. Ciężko westchnęłam.
CZYTASZ
Saiyan Princess | Dragon Ball
Fanfiction>>W trakcie korekty<< Małe dziewczynki szepczą między sobą, jak wspaniale byłoby zostać księżniczką. Móc mieszkać w wielkim pałacu, nosić piękne sukienki i marzyć, by któregoś słonecznego dnia poślubić księcia. Najlepiej tego z wyśnionej...