82. Dzień pierwszy w nowym świecie

60 5 20
                                    

Odcinek przed korektą...

SAGA: SUPER BOHATEROWIE

Mijały dni, miesiące... Bulma skakała niemalże na głowie starając się wysłać mnie – jej zdaniem – do dobrej szkoły. W końcu zdecydowała, że musi być to liceum w mieście Satana, tego idioty, który, o zgrozo podszywał się pod wybawiciela planety nie tylko przed Komórczakiem, ale i Bojackiem. Chi-Chi tę placówkę wybrała swojemu synowi, a kobieta mego brata stwierdziła, ze najrozsądniej będzie, gdy chłopak będzie miał mnie na oku, jak jakiegoś bandziora. Na samą myśl miałam niestrawność.

Gdy tak obie panie mędrkowały przy kawie w olbrzymim ogrodzie wewnętrznym posiadłości płonęłam ze złości. Nie miałam już dawno pięciu lat! Gdyby nie przyjaciel już dawno bym wybuchła, a on trzymał mnie za dłoń beztrosko się uśmiechając. Był w stanie zrobić wszystko by nie wyprowadzić mnie z równowagi. Ten to miał stalowe nerwy. W przeciwieństwie do mnie on cieszył się, że idzie do szkoły. Radowało go, że w końcu pozna innych ludzi, rówieśników, zobaczy świat z innej perspektywy niż ta dotychczasowa. Na te uwagi jedynie przewracałam oczami, bądź prychałam. Ja w przeciwieństwie do niego szłam tam za karę. Samowolne podróżowanie w czasie i kosmosie zbierało wreszcie żniwa. Gohan niejednokrotnie usiłował mnie pocieszyć faktem, że idę tam razem z nim. Mówił: będzie łatwiej, weselej, zobaczysz! Na mnie możesz zawsze liczyć. Miałam nadzieję, że się z obietnicy nie wymiga.

Bez wątpienia musiałam się stawić na egzaminach przed przyjęciem do tego liceum. Może gdyby nie moje lekceważące podejście do sprawy spaliłabym się tam z nerwów, ale Gohan osobiście mi pomagał przed tym wydarzeniem. Oczywiście w przeciwieństwie do niego moje wyniki były nie najlepsze. Bulma niejednokrotnie groziła mi palcem bym niczego nie schrzaniła, bo zapłaciła spore pieniądze by mnie tam przyjęto, a ja nie zamierzałam jej tego w żadnym wypadku ułatwiać. Nie chciałam być Ziemianką. Nie byłam nią. Moja kara była również jej, a ta póki co nie miała zamiaru odpuścić.

Dni i miesiące zamieniły się w lata. Kilka tygodni przed orientacyjnym dniem moich 17 urodzin, czyli w dniu, w którym odnalazłam brata, bo ani ja, ani Vegeta nie pottafiliśmy określić kiedy to było zgodnie z ich kalędarzem, nadszedł ten straszliwy poranek. Trzęsłam się w gniewie starając sobie wyobrazić ten pierwszy dzień szkoły. Szczerze powiedziawszy wolałam stawić czoła straszliwemu złu i dostać spore baty w walce niż udać się do tego miasta, do tych ludzi, udawać kogoś kim nie jestem. Znowu.

–     Jesteś gotowa do wyjścia? – Zapytała Bulma malując usta czerwono krwistą szminką. – Musimy wychodzić.

–    Prawie. – Burknęłam dmuchając w swoją grzywkę.

Spojrzałam błagalnie wzrokiem na Vegetę oczekując od niego hasła typu: Ziemię zaatakowano! Bardzo chciałam uniknąć tego piekielnego wydarzenia i każdego następnego. Teraz kara za mój wypad w przeszłość była najbardziej odczuwalna i nikt nie stał po mojej stronie bym nie musiała iść do sali skazańców.

–     Nie bądź mięczak. – Zakpił książę krzyżując ręce na piersi.

–    No, coś ty! – Warknęłam. – A pan, panie mądraliński, kiedy będziesz robić coś ludzkiego? Zapraszam!

Nim się zdążyliśmy dobrze posprzeczać Bulma zdążyła wejść nam w słowo oznajmiając, że gdy my będziemy leciały do szkoły, on będzie musiał zabrać swojego syna na spacer, plac lub inną atrakcję, z naciskiem dla dzieci grożąc przy tym, że nie skończy remontować sali grawitacyjnej, byśmy nie musieli trenować w starej, rozsypującej się kapsule, która tak naprawdę nie nadawała się już do poważnych treningów – nasze KI potrzebowało czegoś solidniejszego.

Saiyan Princess | Dragon BallOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz