37. W bezradności siła

105 9 10
                                    

Odcinek przed korektą...

Muzyka do treści:

Większa część planety wyglądała jak pogorzelisko. I tak, już wcześniej zniszczony krajobraz przez samych Saiyan był w opłakanym stanie. Jedyną ocalałą budowlą był wielki pałac, chociaż stał tylko częściowo nie tknięty. Będąc na Ziemi przekonałam się, że piękno tej planety zniknęło wraz z odejściem Tsufulian, a raczej ich eksterminacji, która wynikła tylko i wyłącznie z ich winy, bo chcieli się nas pozbyć. Szkoda było, że nie mogłam jej wtedy zobaczyć – Niegdyś zielona, teraz czerono-różowa niczym splamiona krwią. Tak samo jak dłonie wojowników tej przeklętej nocy. 

Saiyanie w oddali zbierali zwłoki poległych do olbrzymiego śmietnika, który miał być później wystrzelony w kosmos. Odór rozkładających się ciał mógłby być nie do zniesienia, z resztą oni to wiedzieli lepiej ode mnie. Sama nie miałam nazbyt styczności z aż taką ilością denatów. Nastał półmrok, jeszcze kilka godzin i miało zacząć wschodzić pierwsze słońce. Oznaczało to, iż walka nazbyt się przeciągała i czas było ją wreszcie zakończyć. Tylko jak miałam to uczynić? 

—    Co zrobisz, kiedy mnie zabijesz? – jęknęłam bezsilnie dyndając w jego uścisku. 

Coś we mnie chciało wiedzieć na co mam się przygotować i za razem mieć pewność, iż już to przeszłam, więc może śmierć nie miałaby być nazbyt bolesna? Choć niebanalne tortury odcisnęły już swe piętno. Z drugiej zaś strony liczyłam na jakiś cud, cokolwiek... Zawsze gdzieś musiał istnieć cień szansy, prawda? Tyle lat udawało mi się przetrwać. Dlaczego nie mogłabym mieć i tym razem szansy? Nawet nikłej, ale zawsze. 

—    Jak to, co? – Freezer oburzył się na to pytanie, zupełnie jakby nie przywykł do rozmów z przegranymi – Zniszczę tę planetę i całą waszą małpią rasę. Nikt nie będzie mi więcej zagrażać. 

— Nie... – zabrakło mi tchu – Oszczędź mieszkańców. Zabij mnie, ale oszczędź ich, oszczędź dzieci. Oszczędź... 

Przecież doskonale znałam ten scenariusz. Niejednokrotnie śniłam o śmierci mego ludu, a jednak wypowiedziane słowa zabolały mocnej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy to było za sprawą mego doświadczenia? Wieku? Świadomości, że nie tylko ja umrę, ale i ona – ta mała istotka, przed którą jeszcze istniało życie, o ile by los potoczył się równie podobnie co mój? Przymknęłam powieki uwalniając samotną, ciepłą łzę. Wiedzieć to jedno, a usłyszeć i zobaczyć, a nawet poczuć to drugie. 

—    Niby, dlaczego miałbym się ulitować nad tą bandą nieudaczników? – prychnął niechętnie podejmując rozmowę – Żeby rośli w siłę i któregoś dnia na mnie natarli? Nie jestem idiotą dzieciaku.

Wyprostował dłoń, co spowodowało mój upadek na ziemię, Changelingowi prosto pod trójpalczaste stopy. Wyglądałam jakbym się przed nim płaszczyła... Było to okrutnie upokarzające. Uparcie wpatrywał się w moją postać jakby wyczekiwał mej odpowiedzi. 

—    Widzisz... – zaczęłam – Jest ktoś dużo potężniejszy od ciebie. – próbowałam się zaśmiać, lecz to bardziej przypominało kaszel – Nawet, jeśli wszystkich zabijesz nie pozbędziesz się Saiyan z tego świata, zapewniam cię. Kiedyś ktoś się z tobą rozprawi i nie licz na lekką walkę.

—    Co ty bredzisz? Chcesz mnie nastraszyć? Wyprowadzić z równowagi? – nie dowierzał – Cóż to za śmiałek? Proszę, zdradź mi jego imię. 

Saiyan Princess | Dragon BallOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz