21. Ostatnie przygotowania

127 12 12
                                    

Odcinek przed korektą...

Wraz z bratem odpoczywaliśmy po intensywnym treningu, u podnóża wierzy Karina; przerośniętego kotowatego o białym, wręcz nieskazitelnym umaszczeniu. Miał on laskę z dębiny większą od siebie samego. Podobno wybitny hodowca magicznych nasion. Tych, które stawiają na nogi praktycznie martwych ludzi.

Vegecie nie chciało się przebywać wśród jak to, określił baranów, które świętują wszystko, co tylko możliwe. Mnie zależało na kilku godzinach spędzonych z nim przed wejściem do tajemniczego wymiaru. Nadchodził właśnie ten czas. Książę wylegiwał się na soczystej trawie z zamkniętymi oczyma co chwila, pogwizdując tylko sobie znaną melodię. Wydawał się spokojny, zupełnie jakby ufał swojej sile i nowo nabytymi umiejętnościami. Jakby wszystkie jego zmartwienia gdzieś się ulotniły.

— Jak na kogoś, kto o mało nie zginął z ręki Komórczaka, jesteś nad wyraz wyluzowany. — rzuciłam, przyglądając się jemu z uwagą. — Masz jakiegoś asa w rękawie? Czy co?

Mężczyzna otworzył jedno oko niemal od niechcenia. Zamilkł. Przez chwilę trwał w tym zawieszeniu, nim wypowiedział:

— To już nie można w spokoju odpocząć? — burknął, podnosząc się do podparcia na łokciach, po czym westchnął. — Nie jestem wyluzowany, tylko nie popadam w paranoję.

— O. — Zrobiłam pauzę. — Chyba nie robisz w gacie?

Ledwo skończyłam zdanie, a już dostałam celnie w głowę z otwartej dłoni. Bez ostrzeżenia. Łzy napłynęły do mych oczu, bo zwyczajnie zabolało.

— Licz się ze słowami gówniaro! — warknął ozięble. — Mam obawy jak każdy normalny wojownik, jednak liczę na wygraną. Nie po to wylewałem z siebie siódme poty, by nie wierzyć w swoje możliwości.

Słuchałam uważnie wypowiedzi, masując przy tym obolałe miejsce. Od dziecka Vegeta mnie fascynował jako kosmiczny żołnierz. Był niemal zawsze opanowany, pewny siebie i wierzył, że jest w stanie pokonać największe zło. Niejednokrotnie też dawał szansę słabszym przeciwnikom. Uważał, że szybka i łatwa wygrana nie przynosiłaby mu żadnej chwały. Pamiętałam jednak, iż ostatnim razem, gdy na to pozwolił, prawie przypłacił życiem. Też chciałam być tak nieustraszona, jak on. Na razie nie byłam przerażona, tylko zafascynowana możliwością spotkania tejże kreatury i o ile pozwoli los zmierzyć się z nim. Choć książę wyraźnie dawał sygnały na każdym kroku, bym nawet nie próbowała wtrącać się w walki dorosłych. Na samą myśl prychnęłam. Miał rację i chyba to najbardziej mnie irytowało.

–     Ja tam nie mam stracha – Machnęłam ogonem z ekscytacją – Wręcz nie mogę się doczekać spotkania z tym obrzydlistwem.

On zaś spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem, zupełnie jakby coś się mu przypomniało, jednak nie długo potem spoważniał obserwując najważniejszą część mojego ciała.

–     Na twoim miejscu bym się go pozbył – Wskazał palcem na ogon – Będzie Ci tylko zawadzać.

–     No chyba oszalałeś! – Krzyknęłam oburzona – Toż to duma i chwała każdego Saiyana!

Ten jednak zdawał się nie popierać mojego zdania, czego zupełnie się nie spodziewałam. W ogóle to nie wiedziałam w jaki sposób stracił swój, oraz jak dawno temu musiało się to wydarzyć. Czy było możliwe, że zaakceptował swój los nie przypominając już na pierwszy rzut oka swojej rasy?

–     A tak w ogóle to umiesz kontrolować przemianę? – Zadał pytanie.

–     Nie wiem – Wzruszyłam ramionami – Nie miałam specjalnie dużo powodów do treningu.

Saiyan Princess | Dragon BallOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz