Rozdział 4

3.5K 273 74
                                    


Jakkolwiek starał się coś ogarniać, tak kompletnie mu to nie wychodziło. Nawet fakt, że znalazł się sam na sam ze swoim wrogiem numer jeden, nie mógł pobudzić go do działania. Po prostu... oparł tę waloną głowę o stolik i ni cholery nie mógł jej unieść. Nieważne, że miał wrócić do domu. Nieważne, że Kacper siedział tuż obok, najwyraźniej coś do niego mówiąc. Wszystko to nieważne. Czuł się zbyt ciężki, by wstać i zbyt lekki, by czymkolwiek się przejmować. Tylko pęcherz zaczynał go ponownie rwać...

I, cholera, był pijany.

– Zamierzasz tu tak siedzieć całą noc? – To zdanie dotarło do niego w całości. Być może dlatego, że w głosie chłopaka w końcu dało się wyczuć nutkę irytacji.

– Zamierzam, jeżeli miałoby to oznaczać, że się odczepisz i pójdziesz – wybełkotał twarzą w stół, ale najwyraźniej słuch Kacpra był perfekcyjny i wyłapał, no mniej więcej, sens wypowiedzianych słów.

– Marzysz, Rogacki.

– Po prostu mnie zostaw – sapnął, odwracając głowę w stronę Wawrzyńskiego. Bez problemu mógł dostrzec jego twarz, która była oświetlona przez ekran telefonu. Nienawidził jej. Nie wiedział, czemu wciąż i wciąż go nękała, nie dając mu spokoju.

– Nie ma mowy.

– Dlaczego?

– Bo jesteś pierdoloną ciotą i pewnie wjebałbyś się pod jakiś samochód! Dzwonię po taksówkę.

– Nie! – zaprotestował, podrywając się do siadu. Zakręciło mu się porządnie w głowie, a w gardle poczuł ostry smak wymiocin. Na szczęście przełknął wszystko i nie obrzygał sobie spodni ani nie zbłaźnił się przed Kacprem, co z dwojga złego było jednak ważniejsze. – Żadnych taksówek – wybełkotał, wstając chwiejnie. Jako że Kacper blokował mu krótszą drogę, musiał przebrnąć przez dłuższy odcinek i wydostać się jakoś z tej stolikowo-ławkowej pułapki. Widząc, że Kacper również wstaje, najwyraźniej pocieszony myślą, że zwłoki ożyły, rzucił szybko:

– Idę się odlać.

Poszedł. Co prawda chwiał się, co było niedopowiedzeniem, gdyż miotało nim na prawo i lewo, ale w końcu udało mu się dotrzeć do pobliskiego drzewa, wesprzeć się na nim i w końcu opróżnić pęcherz.

Och.

Tego mu brakowało.

Kiedy się odwrócił, zauważył, że Kacper stał kilka metrów za nim odwrócony do niego bokiem. Wpatrywał się w ekran telefonu, miał zmarszczone brwi.

– Dzwonisz? – zapytał, spłoszony. Perspektywa jazdy samochodem z Kacprem nie wydawała mu się odpowiednia. Zwłaszcza, że wciąż czuł smak wymiocin podchodzących mu do gardła.

– A chcesz?

– Nie.

– Więc nie – padła spokojna, miarowa odpowiedź.

Zapadła cisza, podczas której Marcel z powrotem doczołgał się do ławki. Tym razem usiadł na jej brzegu, a po chwili, całkowicie wypompowany, położył się. Wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w drewniany sufit, oddychając głęboko. Świat nadal wirował, a on czuł się totalnie wymęczony. To nie był dobry dzień. To nie była dobra impreza ani nawet udane spotkanie. W porządku – inni bawili się całkiem nieźle, ale on...

– Tylko mi nie mów, że zamierzasz tu spać. – Ponownie w głosie Wawrzyńskiego usłyszał irytację.

I pomyśleć, że wszystkie te emocje towarzyszące Marcelowi podczas spotkania były spowodowane przez tego dupka.

Druga szansa | bxb |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz