Rozdział 18

3.3K 220 130
                                    

Pod jego dom dotarli przed dwudziestą, więc cały ten wypad zajął im niecałe trzy godziny. Wydawałoby się, że to długo, lecz, co dziwne, czas ten przemknął Marcelowi przez palce. Chłopak bowiem dałby sobie rękę uciąć, że spotkanie trwało nie więcej niż dwie. Co prawda, ich trasa liczyła sobie mnóstwo kilometrów i była bardzo wyczerpująca, na pewno długo jechali, ale miał wrażenie, że nie aż tak długo!

A teraz stanęli właśnie przed klatką, obaj zmęczeni i brudni, ale za to w miarę dobrych nastrojach...

Przynajmniej nastrój Marcela taki był. Na pewno lepszy niż gdy szykował się na to wyjście, myśląc o swojej ewentualnej, bardzo przypadkowej śmierci, która mogłaby zapobiec temu spotkaniu, ale... Naprawdę nie czuł się źle. A raczej to Kacper nie sprawił, że mógł się czuć źle. Pomiędzy nimi był duży dystans, a Wawrzyński ani razu nie naruszył jego strefy komfortu; czy to czynami, czy też słowami. Tych jednak zdecydowanie nie padło zbyt wiele, więc chyba nie było to aż takie wielkie osiągnięcie.

Nawet mimo pozytywnych odczuć Marcel nie miał zamiaru spędzać z Kacprem nawet minuty dłużej, niż to było konieczne. Przecież to nie tak, że po tym jednym spotkaniu, na którym chłopak w miarę się zachowywał, nagle przestanie go nienawidzić! Albo chociażby zacznie tolerować!

Nie, nie. Nadal nie czuł do niego nic prócz wstrętu.

...I może odrobiny ciekawości.

– No, Rogacki, jestem pod wrażeniem. Udało ci się to przejechać bez żadnej kontuzji – rzucił Wawrzyński, uśmiechając się z zadowoleniem.

– Bo do niej nie doprowadziłeś – odpowiedział, unosząc sugestywnie brwi. Uśmiechnął się nawet w duchu, bo ta riposta była całkiem niczego sobie, po czym zszedł ociężale z roweru. Miał wrażenie, że dosłownie wszystko go bolało, a jutro bardzo ciężko będzie mu wstać z łóżka. – A teraz sorry, nie mam siły już nawet stać – dodał, odważając się zerknąć na Kacpra. Ten jednak nie wydawał się w żadnym stopniu urażony ani też nie chciał go dłużej przetrzymywać. Wyglądał pogodnie, kiedy to oblewały go powoli gasnące promienie słońca, a wiatr chłodził jego rozgrzane od wysiłku ciało.

– W takim razie nie będę cię zatrzymywać – odpowiedział, na co Marcel odetchnął w duchu. – Do zobaczenia.

Rogacki spojrzał na niego z dystansem. To „do zobaczenia" wcale nie brzmiało dla niego jak szczyt marzeń...

– Mhm – mruknął. – Cześć – rzucił jeszcze na odchodnym, po czym jakimś cudem udało mu się wtargać rower do domu.

Cały wieczór spędził na kanapie przed telewizorem, oglądając jakieś głupie, niewymagające teleturnieje, które przynajmniej skutecznie odciągały jego myśli. Pozwolił sobie na dwie godziny relaksu, wylegując się na miękkich poduszkach z Zuzią, która zasnęła z głową opartą na jego udzie; spała sobie tak spokojnie i głęboko, że Marcel nie miał serca jej budzić. Starając się być jak najbardziej delikatnym, przeniósł siostrę do jej pokoju i ułożył na łóżku. Mała pokręciła się przez chwilę, ale finalnie nie otworzyła oczu i spała dalej. Jej pokoik był jeszcze mniejszy niż ten należący do niego; urządzony na kremowo – jasne meble, jasne zasłonki... I ogromny, psujący cały wystrój bałagan, który dziewczynka narobiła przez cały dzień.

Kręcąc głową z rozczuleniem, Marcel opuścił pomieszczenie, przymykając za sobą drzwi.

Było już trochę po dwudziestej drugiej, dlatego sam zdecydował pójść się w końcu umyć i położyć się spać. Ostatnie noce nie były dla niego łaskawe, a przecież jutro też musiał iść do pracy. Wstawanie o szóstej, pomaganie w sklepie i jeszcze później te rowery strasznie go wymęczyły... Więc, gdy tylko się umył, miał zamiar szybko położyć się spać, ale kiedy już rozścielił sobie łóżko, przypomniał sobie o tym, że za trzy dni będzie musiał pójść do Szymona...

Druga szansa | bxb |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz