Rozdział 1

11.9K 437 235
                                    

Nic nie zapowiadało tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Ot, zwykłe piątkowe popołudnie, wakacje, pełen luz i relaks. Na starym blokowisku, jak zawsze, toczyły się te same rozmowy. Matka poprawiała dziecku zbyt ciężki plecak, pozostałe bachory bawiły się na trzepaku, a po drugiej stronie osiedla garaże oblegała groźnie wyglądająca grupka chłopaków. W niej znalazł się również Marcel. Z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie i z zestresowaną miną patrzył na czwórkę dryblasów – napakowanych, ubranych w te swoje dresy i na dodatek z butelkami po piwach w rękach prezentowali się nad wyraz groźnie. Szczególnie dla takiego zwykłego chłopaczka, jakim był Rogacki.

– No przecież mówiłem, że oddam ten hajs! – Spojrzał nerwowo na całą bandę, cofając się wolno, jakby chciał przemknąć się niezauważenie i schować się gdzieś pomiędzy garażami. Ucieczka była jednak niemożliwa. Nie dlatego, że Marcel był zbyt słaby, by biec przez kilkadziesiąt ładnych minut, zanim by ich zgubił. Nie, chodziło raczej o to, że przed tą grupą nie było jak zwiać – chciał czy nie chciał, kiedyś i tak by go znaleźli, a on odwlekał tę chwilę i tak zdecydowanie zbyt długo. Nic więc dziwnego, że nasłano na niego taką zgraję. – Dajcie mi jeszcze tylko kilka dni, a zwrócę wszystko, co do grosza. Serio! – paplał, zaciskając dłonie w pięści, tak jakby miały go przed czymś ochronić. Może i by ochroniły... Gdyby tylko wyjął je z kieszeni i zasłonił nieprzyzwyczajoną do bólu twarz. On jednak w dalszym ciągu wciskał te swoje patyczki w spodnie, kuląc się jakby miało mu to pomóc wyparować.

– Każdy tak mówi – skomentował jeden z chłopaków. – Zasady są proste: bierzesz kasę, masz miesiąc i musisz oddać. U ciebie minęły trzy miesiące, więc sam widzisz, jak jest – ciągnął kpiąco, podchodząc o krok bliżej. Chłopak ten miał krótkie, blond włosy i stalowe spojrzenie, a ubrany był w ciemną, wpadającą w granat bluzę z Adidasa.

– Ale ja absolutnie nie wiedziałem, że mam tylko miesiąc! – bronił się słabo, uciekając wzrokiem na boki byleby tylko dalej od tego napakowanego blondyna, do którego nie czuł nic poza nienawiścią. No i może strachem. I niechęcią, i wstrętem...

– Nie wiedziałeś? – wypalił, a po wyrazie jego twarzy Marcel mógł stwierdzić, że chłopak nie przejął się za bardzo tym małym kłamstewkiem. Burak. – Jak to było? Ignorantia legis non excusat. – Wyszczerzył się, zapewne chwaląc się swoim popisowym tekstem, na co Rogacki jedynie zmarszczył twarz, starając się to sobie szybko przekalkulować na język polski. Bo, co tu dużo mówić, z łaciny to on nie był najlepszy, ale jako że na wosie trochę było... Coś z tego zrozumiał. Chyba. Zresztą, nietrudno było wywnioskować z kontekstu. – Więc nie ma, że boli. Masz oddać hajs. I masz na to maks trzy dni. Inaczej wiesz, co się stanie? – zapytał, podchodząc na tyle blisko, że Marcel mógł poczuć na twarzy jego oddech. – To się stanie. – I przywalił Marcelowi prosto w brzuch. Mocno. Na tyle mocno, że chłopak aż zgiął się wpół, a oddech uciekł z jego ust. – Tylko, że będzie gorzej. Czaisz? – dopytał jeszcze blondyn, tak aby podkreślić powagę sytuacji.

– Tak – charknął, kiedy już na powrót mógł złapać oddech. Posłał zaraz chłopakowi srogie spojrzenie pełne nienawiści, ale nie odezwał się więcej. Zdecydowanie nie chciał dostać drugi raz, bo i tak nie był pewien, czy wszystkie żebra miał na swoim miejscu...

– To świetnie, Rogacki – oznajmił z zadowoleniem, a na jego głupkowatej gębie zagościł tak samo głupkowaty uśmieszek.

Po prostu gorzej być nie mogło, pomyślał Marcel, przyglądając się z nienawiścią temu pacanowi, który właśnie go wyminął, nie zapominając przy tym, aby potrącić go z bara. Ot tak, dla funu. Na szczęście reszta tej zgrai już się na niego nie rzuciła. I dobrze, bo Marcel faktycznie byłby w stanie się im postawić, a wtedy to już gorzej tylko dla nich!

Druga szansa | bxb |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz