Rozdział 31

3.5K 226 201
                                    

Po wyjściu Kacpra przez dobrą godzinę leżał w łóżku, wpatrując się w sufit, a jego ciało rozpływało się od nadmiaru wrażeń. Było mu gorąco, a najgorsze było to, że ciepło wcale nie brało się z zewnątrz tylko pulsowało przy sercu, roznosząc się nieznośnymi falami na każdą kończynę aż po palce.

Kacper był niemożliwy. Szantażował go! Wymagał pocałunków. Leżał z nim w łóżku, zachowując przy tym jakby nic go to nie ruszało, podczas gdy brzuch Marcela niemalże skręcał się z jakiejś chorej ekscytacji...

– Kochanie? Dobrze się czujesz? – Ewa stanęła w progu pokoju. – Widziałam w łazience przemoczone rzeczy, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że włóczyłeś się po dworze w burzę? – zapytała, zwężając groźnie oczy. Tuż zza niej, niczym duch, wyłoniła się Zuza, która od razu podbiegła do brata i wpakowała mu się na łóżko.

– Patrz, co dostałam od mamy! – krzyknęła, rażąc swoim piskiem wrażliwe uszy domowników. Od razu wyciągnęła łapki w stronę brata, pokazując mu biały flet. Chwilę później przycisnęła instrument do ust i zaczęła dmuchać, przez co wydobyły się z niego przeraźliwe dźwięki.

– Jezu, Zuza, przestań! – sapnął, wychylając się do siostry, żeby zabrać jej narzędzie zbrodni, ta jednak, szybko niczym kobra, zeskoczyła z łóżka i dmuchała dalej. – Zuza!

– Czekam na odpowiedź – syknęła mama, która jakimś cudem wydawała się być odporna na kakofonię okropnych dźwięków.

– Jezu, zmoczyło mnie trochę, nie zdążyłem się schować, ale... Zuzka, przestań natychmiast, bo ci go połamię! – krzyknął, kiedy siostra zaczynała rozkręcać swój koncert. – Naprawdę kupiłaś jej flet? – jęknął, zerkając z niezrozumieniem na rodzicielkę. – Już ci się znudziły kredki? Mogłabyś pójść pomalować ściany w przedpokoju...

– Marcel!

– No co!

– Żadnego malowania ścian – powiedziała ostro Ewa, grożąc córce palcem. Ta jednak nie wydawała się zainteresowana, zamiast tego przez kolejne kilka godzin grała nieustannie.

I nawet jeżeli Marcel wcześniej nie był chory, tak po tym wieczorze choroby się nabawił.

Niemalże rozsadzało mu głowę i to już długo po tym, jak Zuzka poszła spać, a w domu w końcu zrobiło się cicho. Żeby było lepiej, nie tylko głowa mu doskwierała – gardło zaczęło go drapać, a on już wiedział, czym to się skończy. Zawsze zaczynało się tak niewinnie, zwykła niemoc w przełknięciu śliny, a potem... Potem budził się z bólem i nie mógł powiedzieć słowa. Tym razem nie było inaczej.

Budzik zadzwonił o siódmej, drzemka o siódmej piętnaście, Ewa przyszła o siódmej trzydzieści, ale Marcel nawet tego nie pamiętał. Obudził się koło jedenastej. Nie mógł mówić, w uszach mu szumiało, głowa bolała go jak nic innego, a na szafce stała zimna już herbata. Chwycił za nią chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia w gardle, ale to nic nie dało. Opadł na poduszki.

Przeklęty Kuba! Przeklęta burza! Przeklęta Zuzka i jej przeklęty flet!

Kacper też był przeklęty!

Chociaż jemu oberwało się już bardziej z reguły niż z jakiejkolwiek winy.

Sapiąc ciężko, chwycił za telefon. Mama musiała być w pracy, a Zuzia w przedszkolu. Najpierw chciał zadzwonić do rodzicielki, ale potem przypomniał sobie, że nie jest w stanie wykrztusić nawet słowa, więc odłożył telefon.

Poczłapał do kuchni, gdzie na stole zastała go karteczka: „Kochanie, nie ma leków, jak tylko skończę pracę, to coś kupię."

Oczywiście! Przecież jemu to zawsze piach w oczy!

Druga szansa | bxb |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz