Jak pokazywał mu telefon było przed drugą w nocy, czemu akurat wyjątkowo nie chciał wierzyć. Jak to możliwe, że cztery godziny upłynęły mu tak, jakby zlały się w jedną? I jak to możliwe, że wciąż mógł odczytać takie małe literki na wyświetlaczu?!
Nie znał odpowiedzi na te pytania, zresztą tak samo, jak i na wiele innych. Właśnie wychodził z łazienki, chociaż wychodził to zbyt dużo powiedziane – on raczej się wytaczał, podtrzymując się ściany. Chodzenie sprawiało mu problemy, jednak parł uparcie do przodu, a przy tym uśmiechał się pijacko. Bawił się wyśmienicie! A alkohol wypełniał jego żyły chyba zamiast krwi, dlatego miał tyle sił!
Zbawienna moc procentów, zaśmiał się w myślach, akurat w chwili, kiedy wychylił czyjegoś drinka. Był słodki i ciepły, zrobiony chyba z soku pomarańczowego, syropu malinowego i wódki, chociaż Marcel mógł być już tak znieczulony, że nie wyczuwał innych smaków.
Teraz nie bardzo już zwracał uwagę na innych. Owszem – byli tu. Śmiali się, rozmawiali, siedzieli na podłodze... Mieli się świetnie. Gadał z nimi, chociaż było to bardziej jak krzyczenie do ściany i odpowiedzi ściany do ściany.
Nikomu to nie przeszkadzało.
Czując się jak na skrzydłach doczłapał do balkonu. Było mu tak gorąco, że czuł pot wstępujący na czoło, więc ochłodzenie wydawało mu się teraz najlepszym pomysłem.
Wychodząc na balkon, potknął się o próg. Spojrzał na niego gniewnie, gotowy rzucić w jego stronę ładną wiązanką, ale postanowił to sobie odpuścić i zamiast tego opadł ciężko na barierkę. Był tu już dzisiaj, pamiętał to. Patrzył w to samo niebo, które teraz pokryte było licznymi chmurami. Nie było widać już żadnych gwiazd. Mimo to, dobrze się tu czuł. Lubił tę wysokość. Podobała mu się panorama nocnego miasta; mokre od deszczu jezdnie i samochody mknące gdzieś szybko, jak gdyby nie było zakazu prędkości, jak gdyby nikt nie mógł ich złapać.
Jego też nie mogli!
Nie dzisiaj, nie w tym momencie. Nie, kiedy czuł się tak dobrze, jakby faktycznie nie było żadnych zakazów, które by go ograniczały.
I że niby alkohol to taki zły kompan? Zdecydowanie się z tym nie zgadzał.
Wziął głęboki wdech, przymknął oczy. Czuł na twarzy i we włosach lekki wiatr, który orzeźwiał jego zmęczone, ociężałe ciało.
– Przeszkadzam? – Odwrócił się szybko. Zbyt szybko jak na jego stan, tak szybko jak te samochody, że aż wzrok mu się rozmazał, a w głowie się zakręciło.
– N-nie – wybełkotał, skupiając wzrok na Kacprze, który już stał obok i przyciągał go delikatnie w swoją stronę.
– Wybacz, nie czuję się zbyt pewnie, kiedy stoisz przy barierce, a przed tobą jest dziesięć pięter w dół. – Zaśmiał się, dokładnie w chwili, kiedy Marcel wpadł na jego klatkę piersiową. Podtrzymał go, chociaż Rogacki i tak już zdążył się wszczepić w jego ramiona, by utrzymać równowagę.
– Bzdury. Przyznaj, że to po prostu wymówka, żeby mnie tak trzymać – mruknął cicho, nie mając już siły na wygłupy. W końcu miał okazję do tego, na co miał ochotę wcześniej. Wtulił twarz w ramię Kacpra i oddychał spokojnie, czując, jak stopniowo to spięte ciało zaczyna się rozluźniać wraz z nim.
– Nie, ale jeśli akceptujesz tę bliskość, to chętnie przy niej zostanę bez żadnych wymówek – powiedział wcale nie głośniej. Chyba nie chciał psuć tego spokoju. Dłońmi tak samo delikatnie jak zawsze, kiedy go dotykał, zaczął przeczesywać splątane włosy, na co chłopak uśmiechnął się leciutko.
CZYTASZ
Druga szansa | bxb |
عاطفيةW świecie Marcela nie zawsze wszystko układało się po jego myśli, chociaż lepiej byłoby już na samym początku zaznaczyć, że nic nigdy się nie układało. Wtedy rozczarowanie z porażki byłoby mniejsze, ból łagodniejszy i łatwiej byłoby się po wszystkim...