Rozdział 11

3.1K 228 56
                                    

Obudził się o ósmej, psiocząc i klnąc na budzik, który tak brutalnie wyrwał go ze snu. Wyłączył go nieprzytomnie, po czym dał sobie jeszcze chwilę, zanim otworzył oczy. Przez moment nie rozumiał, co się z nim działo. Czuł się beznadziejnie, był totalnie niewyspany i zdecydowanie wczorajszy. Podniósł się na łokciach i rozejrzał na boki: po lewej ściana, po prawej śpiący w najlepsze Bartek, który przykryty był kołdrą jedynie na głowie i kawałku ramienia. Resztę nakrycia ukradł mu Marcel, który owinął się szczelnie od stóp aż po klatkę piersiową. Z niejaką skruchą wyplątał się z kołdry i przykrył nią przyjaciela, po czym, starając się to zrobić jak najmniej inwazyjnie, przeszedł przez Bartka i stanął na podłodze.

Zorientował się, że spał tylko w gaciach i koszulce, którą miał wczoraj na sobie i poczuł się jeszcze bardziej nieświeżo niż chwilę wcześniej. Podszedł do swojego plecaka i wyciągnął z niego rzeczy na zmianę oraz szczoteczkę. Potem wymknął się do łazienki.

Wziął prysznic i przebrał się w świeże rzeczy. Stanął przed lustrem, wpatrując się w przekrwione oczy i zaczął szorować zęby. W żołądku czuł tylko pustkę, która odbijała się głośnym bulgotaniem, w duszy zresztą czuł niewiele więcej.

Mając mdłości, zastanawiał się ile wczoraj z Bartkiem wypili. A kiedy tak sobie wszystko przypominał, doszło do niego, co takiego wyprawiali.

– Jezu – szepnął, przecierając dłonią twarz. To było... dziwne. Całował się z przyjacielem, do licha! Jak on mu spojrzy w twarz? I co gorsza, jak spojrzy w twarz Mandy?!

Po chwili przemyśleń uspokoił się nieznacznie. Z Bartkiem nie będzie problemów, przecież to on wpadł na ten genialny pomysł, więc to on był winny tej całej sytuacji. Zresztą, z tego co pamiętał Marcel, bardzo dobrze się bawił. On sam czuł się dziwnie z tym pocałunkiem. Nie był wtedy do końca trzeźwy, więc to wydarzenie zatarło się w jego pamięci, ale mimo wszystko był w stanie przypomnieć sobie podniecenie i ekscytację, które wtedy czuł.

Niech go ktoś zabije...

Pozieleniały na twarzy wrócił do pokoju przyjaciela, który dalej smacznie spał. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to ogromny burdel, a czego już nie mógł wyłapać oczami, niestety poczuł nosem; smród alkoholu i duchoty niemalże wywołał w nim odruch wymiotny.

Czym prędzej podszedł do okna i otworzył je na oścież, wdychając haustami świeże powietrze. Na szczęście pogoda od kilku dni nie dawała w kość i było przyjemnie ciepło, a nie upalnie.

– Która godzina? – Spod kołdry wydobył się zachrypnięty głos Bartka.

– Ósma trzydzieści – odpowiedział, zerkając na poruszające się powoli zwłoki.

– Ja pierdolę, to weź się sam obrządź, ja idę spać – mruknął, po czym odwrócił się dupą do Marcela i bardzo szybko zasnął. Rogacki mu się zresztą nie dziwił. O której oni mogli pójść wczoraj spać? Trzeciej?

Nie mając co ze sobą zrobić, sięgnął po telefon i wtedy jak grom z jasnego nieba uderzyło go to, co on wczoraj odpierdolił.

Dzwonił do Marcina, prawda?

Przerażony czym prędzej sprawdził kontakty i niestety koszmar okazał się prawdą. Dzwonił do Marcina dokładnie kilka minut przed drugą. Uch! Cóż to był za wstyd! Ile upokorzenia...

Całe szczęście, że Słowiński miał wyłączony telefon, bo gdyby nie... już mógłby iść szykować pętlę na szyję, by ukrócić swój żywot!

Ulga, którą poczuł, była ogromna. Niemalże przytłaczała. Dziękował Bogu za to, że był po jego stronie i nie dał mu popełnić kolejnego głupstwa, bo tym właśnie byłaby ta rozmowa, gdyby doszła do skutku. A gdyby odebrał Łukasz? Zresztą, kij z Łukaszem! Marcin mógłby go już nie chcieć nigdy zobaczyć na oczy!

Druga szansa | bxb |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz