Rozdział 7

3.6K 251 134
                                    

Następnego dnia poszedł do Marcina mimo ogromnych wątpliwości co do zdrowia Ewy. Ta jednak wygoniła go z domu, nie chcąc słyszeć żadnych wymówek oraz twierdząc, że sobie poradzi.

Więc Marcel poszedł.

Zwyczajowo zapukał i równie zwyczajowo Słowiński otworzył mu drzwi. Jedyne co się różniło, to słowa, którymi uraczył go mężczyzna.

– Marcel, hej. Wybaczysz mi, jeżeli dzisiaj cię zostawię samego? Muszę załatwić coś na mieście, więc nie byłoby mnie przez kilka godzin... – zaczął pospiesznie, poprawiając kołnierz od koszuli, która, trzeba to przyznać, leżała na nim idealnie.

– Eee... Nie no, żaden problem – odparł, chociaż był trochę rozczarowany takim obrotem spraw. W końcu pogaduchy z Marcinem były główną przyczyną, dlaczego tak dobrze spędzało mu się tutaj czas. Zganił się za to w myślach.

Przecież był tutaj pracować, a nie dla własnego dobrego samopoczucia!

– To świetnie, w takim razie będę spadał, bo już jestem spóźniony – sapnął, wymijając Marcela w korytarzu. – Miłej pracy! – krzyknął jeszcze na odchodnym, a potem zatrzasnął za sobą drzwi.

No i Rogacki znalazł się sam w tym wielkim, pustym domu.

Ruszył do przodu nie czując się zbyt pewnie. Słowiński nie zostawił mu dokładnych poleceń, więc czuł się zagubiony. Nie chciał też pisać do mężczyzny i mu przeszkadzać, zwłaszcza że ten wyraźnie się spieszył. Do tego formalny strój mógł oznaczać, że będzie załatwiać jakieś ważne interesy.

Postanowił więc, że posprząta całe mieszkanie, jak to właściwie było umówione. Zanim się jednak za to zabrał, zajrzał jeszcze do niedawno malowanego pokoju. Zapach farby zdążył się już ulotnić, ale puszki i cała reszta gratów wciąż zaśmiecała pomieszczenie. Marcin najwyraźniej musiał wcale tam nie zaglądać... Ściany za to robiły naprawdę ogromne wrażenie i Rogacki był dumny, że tak dobrze im to wyszło. Nawet profesjonalna ekipa by tak tego nie rozegrała, a co! A jeszcze lepiej będzie wyglądać, gdy Słowiński w końcu tu urządzi, bo kto jak kto, ale poczucie smaku to on miał.

Czas leciał Marcelowi powoli, kiedy w końcu zabrał się za sprzątanie – powycierał kurze, poprzecierał półki, poskładał kilka ubrań i koców, a także poodkurzał i umył podłogę. I może brzmiało to banalnie, ale jeżeli czynności te trzeba było powtarzać w każdym cholernym pokoju, to naprawdę można było dostać pierdolca. Nie narzekał jednak, chciał się pokazać od najlepszej strony. W końcu dotychczas jeszcze nie zdążył się wykazać. Właściwie, to trochę nawet się przestraszył, że Marcin mógłby chcieć go zwolnić, skoro dość mocno się obijał. Z drugiej strony jednak Rogacki miał wrażenie, że mężczyźnie wcale na tym nie zależy, ba, sam dba, żeby Marcel przypadkiem się nie przepracował, co raz go zagadując.

Rogacki miał też niejakie podejrzenia, że mężczyzna może czuć się tutaj samotny. W końcu dopiero co się przeprowadził, zostawił znajomych w Warszawie, a z rodziną nie miał takich kontaktów, jakby tego pragnął.

Trudno było się Marcelowi do tego przyznać, ale podobała mu się taka myśl. W jakiś sposób cieszył się, że to on akurat może spędzić czas ze Słowińskim.

Boże, głupi był, że się tyle zastanawiał, czy do niego zadzwonić z tą pracą. Dobrze, że jednak się na to zdecydował...

Mijała już trzecia godzina, kiedy to Marcel w końcu zawędrował do kuchni. Tam, na pierwszy rzut oka, piętrzył się ogromny stos brudnych naczyń. Skrzywił się na ten widok, podchodząc do zlewu. No nic, nie miał wyjścia, musiał to pozmywać.

Druga szansa | bxb |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz