47. Chciałbyś to powtórzyć, co?

4.1K 215 159
                                    

– Kochanie, nie trzeba zmienić ci opatrunku? – Louis zapytał mnie po kąpieli i rzeczywiście, niestety bandaż cały się zmoczył.

– Tak... Zrobię to – odparłem, odwracając delikatnie wzrok. Nie chciałem, żeby Louis widział teraz moje ciało i moją bliznę. Była świeża, więc wyglądała naprawdę źle i sam byłem nią obrzydzony.

– Poczekaj, ja to zrobię, bo wtedy będzie dokładniej – oznajmił, lekko popychając mnie na materac, abym się położył. Zagryzając wargę spełniłem jego rozkaz, kładąc się na plecach.

– Ale ja naprawdę mogę to zrobić – bąknąłem, patrząc na szatyna.

– Nie, nie. Ty zrobisz to niedokładnie, bo nie będziesz widział wszystkiego – kręcił głową, w poszukiwaniu bandaża. – Zdejmij koszulkę, słońce.

Przełknąłem ostatni raz ślinę, naciągając koszule nocną do góry. Zacząłem opuszkiem palca obrysowując kontury motyla na moim torsie, by zająć myśli czymś innym.

– Mam! – powiedział triumfalnie, podchodząc do łóżka. Ściągnął mój stary opatrunek, delikatnie krzywiąc usta na widok mojej rany.

– Straszne, prawda? – spojrzałem na swój brzuch, wydymając wargi.

– Wygląda na taką dużą... – przejechał opuszkiem palca nad długą linią. – Moje kochanie – nachylił się, aby pocałować też tamte okolice. Szybko starłem niewielką łzę wzruszenia, która kumulowała się w kąciku mojego oka, zanim szatyn mógłby ją dostrzec. – Bardzo, bardzo cię kocham, Harry... – szepnął, spryksując moją ranę specjalnym płynem odkażającym.

– Ja ciebie też, Lou – zagryzłem wargę, oddychając spokojnie.

– Tak bardzo chciałbym ci to już móc pokazać... – mruknął, zawijając wokół mojej talii czysty bandaż. – A teraz boję się nawet mocniej cię przytulić, bo jesteś taki kruchy.

– Wiem, że mnie kochasz, Loubear. Naprawdę to wiem – mówiłem szczerze, podnosząc lekko biodra, by szatynowi było łatwiej.

– Ty też siebie kochaj, Harry – poprosił mnie, na dłuższą chwilę spoglądając prosto w moje oczy.

– To nie zawsze jest takie łatwe – uśmiechnąłem się do niego smutno.

– Spróbuj chociaż... – poprosił i po zawiązaniu bandażu przeniósł się na wysokość mojej twarzy.

– Cały czas się staram... – pokiwałem lekko głową, dotykając szyi chłopaka. – Bądź ze mną. Nie zostawiaj mnie, nigdy.

– Obiecuję, skarbie. Ja już od dawna traktuję moją relację z tobą jakbyśmy byli już po przysiędze małżeńskiej i nic, ani nikt, tego nie zmieni – ostrożnie położył się nade mną, poprawiając poduszkę pod moją głową.

– Chcę już się do ciebie poprzytulać... Chodźmy spać – poprosiłem patrząc w błękitne tęczówki.

Chłopak jednak nie odpowiedział mi, jedynie układając większą część swego ciała obok mnie, twarz chowając w zagłębieniu mojego karku. Nie odzywał się przy tym ani słowem. Wplątałem dłoń we włosy Louisa, gładząc delikatnie jego skórę z czułością. Od porodu czułem, że moje ruchy były spowolnione i słabe, ale to samo musiało po prostu minąć. Zdziwiłem się, kiedy nagle poczułem na swojej nagiej skórze ciepłe krople, które były niczym innym jak łzami Louisa.

– K-kochanie? – spytałem zdziwiony, ale bardziej chyba przerażony... – Co się stało? – mój głos delikatnie zawahał się na końcu. Słyszałem jak szatyn pociągnął nosem, zanim mocniej mnie objął i w końcu powiedział:

Raisin • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz