51. Jeśli już tak mówimy o przyszłości...

5.1K 195 192
                                    

Dzisiejszy dzień był bardzo ładny. Tak naprawdę w ogóle nie zanosiło się na jakąś mroźną zimę w naszym miasteczku. Pomimo, iż mamy ostatnie dni listopada na niebie pojawiło się słońce, więc postanowiłem wykorzystać taką piękną pogodę.

– Pójdziemy do pracy taty – poinformowałem dziewczynkę, podczas przewijania jej. – Pojedziesz tam w wózku, bo salon wujka Zayna nie jest daleko.

Raisin otworzyła delikatnie swoje usteczka, po chwili wkładając do nich swoją piąstkę. Zaśmiałem się, odpowiednio ją ubierając. Pomimo nieprzesadnie niskiej temperatury wolałem, by była ubrana ciepło. W dodatku to był nasz pierwszy spacer, więc byłem dodatkowo przewrażliwiony.

– Masz smoczka – wcisnąłem jej gumową końcówkę z różowym plastikiem do buzi, samemu ubierając kurtkę, oraz buty. Musiałem jeszcze przymocować nosidełko, w którym leżała mała Rai, do wózka. – Kurwa, jak ten twój stary robi to w pięć sekund, a ja już się z tym siłuję dwie minuty? – sapnąłem, zaciskając zęby. W końcu usłyszałem charakterystyczne kliknięcie, więc nosidełko stabilnie trzymało się wózka. Wypuściłem ze swoich ust trochę powietrza, układając usta w dziubek. Gdy wszystko było gotowe, mogłem wychodzić z domu.

– Dobra, młoda, jeśli nadejdą turbulencje, to spokojnie, po prostu twój tatuś nie umie znosić wózka z werandy – zaśmiałem się, otwierając drzwi wyjściowe. – To co? Na trzy? – spytałem mojej córeczki, wówczas zamykając drzwi na klucz, który schowałem do kieszeni kurtki. – Raz... dwa... – liczyłem, chwytając dwie krawędzie wózka, w którym leżała zakopana w kocu Raisin. Na trzy uniosłem go i już chwilę później, po zamknięciu furtki, spokojnie jechaliśmy sobie wzdłuż chodnika. Obserwowałem jak Raisin spogląda na mnie lekko zdezorientowana. – Jesteś już po raz drugi na dworze, co? – zagadnąłem ją. – Nie dość, że najpierw cię wyciągają siłą z brzucha to jeszcze potem na zimne powietrze cię wynoszą? Ale spokojnie. Ze mną jesteś bezpieczna – zapewniłem, poprawiając kocyk córeczki, który skopała nóżkami. – Ostrzegam cię też, że po drodze możemy spotkać ludzi, którzy będą tu wciskać głowy i piszczeć jaka to jesteś słodka, ale wiesz, przetrwaj to jak diva.

Dziewczynka patrzyła na mnie, a ja rozpływałem się przez sposób, w jaki ssała swój smoczek. Była rozkoszna. Musiałem zrobić jej zdjęcie. Chciałem fotografować każdą wyjątkową chwilę.

Droga do salonu minęła nam na moim ciągłym gadaniu do niej, za co kilkukrotnie otrzymałem od mijających mnie ludzi dziwne spojrzenia, ale oczywiście się nimi nie przejmowałem. W końcu zauważyłem charakterystyczny napis oświetlający niewielki budynek, na co uśmiechnąłem się. Bardzo dawno mnie tu nie było.

– Powiedz ładnie "dzień dob"... – urwałem, następnie śmiejąc się. – Zapomniałem, że nie umiesz mówić, skarbie – pokręciłem głową, ciągnąc za klamkę od drzwi. Uśmiechnąłem się od razu, widząc szczerzącego się Zayna, natomiast Louis był zbyt pochłonięty pracą, by mnie w ogóle zauważyć. Właśnie wykańczał tatuaż na przedramieniu jakiegoś faceta.

– Harry! – Malik od razu wstał od swojego stanowiska, a szatyn słysząc moje imię, odwrócił się, aby spojrzeć na mnie z zaskoczonym uśmiechem i skrzącym i oczami.

– Kochanie! – pisnął, przepraszając na moment swojego klienta, by do nas podejść. Gdy Zayn już przywitał się ze mną i zaczął rozmawiać z Rai, Tomlinson pocałował mnie krótko w usta, mamrocząc ciche "super, że przyszedłeś". Uśmiechnąłem się do niego, zaraz później orientując się, że wózek, który stał koło mnie znikną. No tak... Wujek Zayn wkroczył do akcji.

– Rozbierz ją chociaż jak już masz zamiar się nią bawić – zwróciłem mu uwagę, widząc jak mulat wyciagnął dziewczynkę z wózka. – Ostrzega, że może zacząć skomleć albo wymiotować, bo jadła równo godzinę temu – spojrzałem na zegarek, lśniący na moim nadgarstku.

Raisin • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz