Prolog

161 21 6
                                    




USA, 1945

Avalon

Frank przyszedł do mnie i powiedział, że wygraliśmy wojnę. On jako jedyny spośród wtajemniczonych traktuje mnie jak normalną osobę, a nie jak broń. Jak coś, czym można rządzić. Kilka osób pytało mnie, dlaczego to robię. Z jakiego powodu jeszcze im nie uciekłam. Mogłabym. Bez trudu pokonywałam całe armie, więc zwykli strażnicy nie stanowiliby problemu. Gdyby nie mieli na celowniku ludzi, którzy zaopiekowali się mną po mojej utracie pamięci. Jedynych ludzi, na których naprawdę mi zależy. Nie licząc Franka. Żołnierza, którego z pewnością mogłabym nazwać przyjacielem. Jednakże on na razie jest bezpieczny. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Aktualnie siedzę w jednym z najbardziej strzeżonych pomieszczeń w tym miejscu. W moim pokoju, przeglądając książki, które czytałam już tak wiele razy. Przejeżdżam wzrokiem po ostatnich linijkach Doriana Gray'a, po czym zamykam powieść z głuchym trzaskiem. Stać ich na najdroższe maszyny wojenne, a mi nie mogą zafundować nawet kilku nowych dzieł. Całe szczęście, że chociaż dali mi radio. Inaczej już dawno bym tu zwariowała.

Podnoszę się z posłania, zaczynając krążyć po pokoju. Ponad godzinę temu dostałam polecenie, aby przygotować się na wizytę prezydenta. Tak więc od czterdziestu minut czekam, ubrana w oficjalny wojskowy mundur wojskowy, składający się ze spodni i koszuli w kolorach moro. Chociaż tyle udało mi się wytargować. Nie wytrzymałabym, gdyby kazali mi nosić spódnicę i sztywne, eleganckie obcasy. Tak się składa, że uwielbiam moje wysokie, wojskowe obuwie.

Zatrzymuję się i spoglądam w stronę lustra. Skanuję wzrokiem strój w poszukiwaniu ewentualnych niedoskonałości, a gdy ich nie znajduję, przenoszę spojrzenie na swoją twarz. Długie, złote włosy zaplecione w prosty warkocz opadają mi na plecy, a niespotykane, fioletowe tęczówki z uwagą przyglądają się wszystkim szczegółom. Z nostalgią spoglądam na miejsce, gdzie normalni żołnierze przypinają swoje medale. Zazdrość znów uderza mi do głowy. Potrząsam nią, chcąc pozbyć się tego nieznośnego uczucia. Zrobiłam o wiele więcej niż większość z nich razem wzięta, a w zamian nie dostałam nic. Nigdy. Nawet zwykłego „dziękuję". Jednak nie ma, co się dziwić. W końcu moje działania są ściśle tajne, a prawdę zna maksymalnie piętnaście osób. W tym były i obecny prezydent.

Kładę się na łóżku i czekam, wpatrując się w idealnie pomalowany sufit. Dopiero po kolejnych dwudziestu minutach drzwi od mojego pokoju się otwierają, a do środka wchodzi brązowowłosy mężczyzna w otoczeniu czterech żołnierzy. Rozpoznaję w nich Franka i porucznika Pattona.

- Pójdziesz z nami – rzuca porucznik, zanim ktokolwiek chociaż pomyśli o tym, aby się odezwać.

Cały czas zastanawiam się, po co Truman tu przychodzi. To Patton zawsze wydaje rozkazy, więc równie dobrze mógłby przybyć sam. Nie mówię tego jednak na głos, tylko w ciszy występuję na przód. Od razu pojawia się przy mnie dwóch militarnych. Doskonale zdają sobie sprawę, że nie będę się sprzeciwiać. Wiedzą jak wygląda moja sytuacja.

Prezydent i jego świta odwracają się i ruszają przed siebie, a mi nie pozostaje nic innego jak podążyć za nimi. Przemierzamy korytarze, napotykając po drodze wielu pracowników, lecz nikogo nie dziwi mój widok. Oficjalnie przedstawiają mnie jako córkę nieżyjącego już przyjaciela prezydenta, któremu ten obiecał moją ochronę. Żaden z nich nie odważy się więc zapytać o to, dlaczego akurat Pentagon.

W końcu wychodzimy na dach i naszym oczom ukazuje się zielony helikopter, wiszący nisko nad nami. Nie mija chwila, a w naszą stronę zostaje opuszczona sznurowa drabina. Kilka minut później wszyscy jesteśmy na pokładzie. Natychmiast sadzają mnie na samym tyle śmigłowca i przydzielają ochronę. Na moje szczęście jest to brunet.

Recover MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz