8.

2.9K 125 29
                                    

16.12.1939 r.

Siedziałam u Alka w pokoju. Skupił się i rozmyślał nad czymś. Wpatrzyłam się w niego jak w obrazek, nie przeszkadzało mi, że nie jest tego świadomy. Wiem, że kiedy by się odwrócił, na pewno spaliłabym buraka.

- Nad czym tak myślisz Alusiu? - uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.

- Myślę, że pora narozrabiać - uśmiechnął się zawadiacko.

- Co masz dokładnie na myśli?

- Dowiesz się w swoim czasie - puścił mi oczko. - Idziesz ze mną? - wystawił dłoń w moją stronę.

- Idę - uśmiechnęłam się i podałam mu rękę, a on pociągnął mnie do góry i postawił blisko swojego ciała. Spoglądał na mnie z góry z uśmiechem na ustach, a nasze twarze dzieliło niewiele. Skradł mi szybko buziaka w nos po czym się odsunął trzymając mnie nadal za rękę.

Wyruszyliśmy do centrum miasta, podczas tego Alek wyjaśnił mi co będziemy robić. Wybijać szyby fotografom. Od razu mi się to spodobało. Widziałam w jego oczach błysk, przez co jeszcze bardziej byłam chętna to zrobić.

Po półgodzinnym marszu byliśmy w samym centrum Warszawy. Rozglądaliśmy się za fotografami, którzy na witrynach mają zdjęcia niemieckich żołnierzy. Maciek pod nosem się uspokajał, dodawał sobie otuchy, wiedziałam, że w głębi duszy się boi, ale był jednocześnie świadomy tego co robi i jakie może mieć przez to konsekwencje. W końcu byliśmy w samym środku miasta, gdzie kręciło się dużo oficerów SS.

Upatrzyliśmy sobie dobry punkt, dużo alejek do skręcenia i uciekania, więc jest ponad połowa szans, że uda nam się z tego wyjść cało.

- Basiu, wiesz, że nie musisz tego robić i w każdym momencie możesz się wycofać, prawda? - odwrócił się do mnie i spojrzał mi głęboko spojrzeć w oczy, jakby chciał z nich wydobyć prawdę.

Lecz prawda była taka, że bałam się nieco, jednak to nic w porównaniu ile adrenaliny mi dostarcza sama myśl o tym, że to zrobię. Nie wycofam się z tego za nic w świecie.

- Alku - położyłam mu dłoń na policzku - wiem o tym doskonale, ale czy nie lepiej robić coś razem? - uśmiechnęłam się, bo doskonale wiedziałam, że na pewno to go chociaż trochę podniesie na duchu.

Posłał mi jedynie wzrok pełny troski, po czym wziął wielki kamień, a ja wraz z nim. Na ulicy było dziwnie bardzo mało szkopów. Rozejrzeliśmy się dookoła, by upewnić się, że nic nam nie przeszkodzi.

- Pusto, idziemy - szliśmy normalnie, aż nie dotarliśmy do naszego celu. - Raz - zaczął odliczanie, w wiadomym celu - dwa..., trzy! - zamachnęliśmy się w tym samym momencie, zwracając także uwagę kilku osób w pobliżu. Słyszeliśmy za sobą dźwięk tłuczonego i rozpryskiwanego szkła, wbiegliśmy w alejkę, która kierowała na stare miasto. Korzystając z okazji, wpasowaliśmy się w tłum. Uśmiech nie schodził nam z twarzy.

- Udało się! - jego uśmiech był tak szeroki, jak nigdy wcześniej. Sprawiło mu to ogromną radość, w jego oku nadal był błysk, jakby to było jego powołanie.

W dalszych kilku dniach sytuacje się powtarzały, tylko, że pomogłam mu raz czy dwa. Pomyśleć, że to wszystko to jego zasługa. Dostawał pochwały lecz jak to Alek, nigdy nie chciał tego słuchać. Uważał, że nie zasługuje na te wszystkie dobre i miłe słowa kierowane w jego stronę.

24.12.1939 r.

Wigilia jest momentem kiedy podczas wieczerzy zasiadamy do stołu, na którym leży 12 potraw, czytamy Biblię i modlimy się za rzeczy i ludzi, którzy są nam bliscy lub już od nas odeszli.

Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz