27.02.1940 r.
Od ostatniego spotkania w Wedlu, słuch o Krzyśku znów zaginął. Czyżby wrócił do tamtej dziewczyny na wieś? I znowu mi nic nie powiedział? Natomiast z Alkiem, nie widziałam się już pięć dni i tęsknota mną targała. W liście, który dostałam od niego dwa dni temu, poinformował mnie, że przyjdzie w najbliższe dni po mnie.
Na zegarze, miała zaraz wybić punkt 10:00. Idąc do pokoju, ktoś zapukał delikatnie w drzwi od mojego mieszkania. Zdziwiona, kogo niesie o takiej godzinie, niepewnie odkluczyłam zamek i otworzyłam. Moje oczy ujrzały rozbujaną czuprynę mojego chłopczyka. Na mojej twarzy, od razu zagościł uśmiech i tuląc się do niego, czule się z nim przywitałam.
- Cześć Baśka - zaśmiał się, kiedy oderwałam moje ciało od jego. - Chcesz się przejść? - oparł się ramieniem o framugę.
- Pewnie! - zadowolona ruszyłam po buty i płaszcz.
Wyszliśmy z kamienicy i wyruszyliśmy na stare miasto. Dużo tematów kręciło się wokół nas i szczerze nigdzie nam się nie śpieszyło. Wolne tempo dotrzymywało kroku. Czwórka chłopców w wieku około 12 lat, biegali z jednego punktu do drugiego. Na ich buziach malował się szyderczy i cwany uśmiech, kiedy tylko omijali Niemców. Wiadome było od razu, że coś kombinują. Mój ukochany zatrzymał jednego za ramię. Zdziwiony odwrócił głowę z naszą stronę.
- Co robicie? - dryblas zapytał z uśmiechem.
- Panie, szkopy się kręcą, co mamy zrobić? Pozbywamy się ich.
- Co konkretnie? - zaśmiał się.
- A coś pan taki ciekawski? Pan też pewnie nie ma czystych rączek. My robimy swoje, a wy swoje.
- Tylko się złapać nie dajcie - klepnął go delikatnie w plecy, dając znak, by ruszał.
- Wiadomo! - oznajmił i pobiegł do swoich kolegów.
Przy krawężniku ulicy stały trzy dorożki. W pobliżu kilku metrów można było usłyszeć piękny głos kobiety śpiewającej 'Tango Notturno', który idealnie komponował się z muzyką wydobywającą się z akordeonu.
Nagle ktoś pociągnął Dawidowskiego od tyłu. I wtedy zobaczyliśmy Krzysztofa, zszokowany Alek, na jego widok spiął szczękę.
- Pokaż na co cię stać! - niebieskooki rzucił mu wyzwanie i chcąc go sprowokować, wymierzył mu solidnie pięścią w twarz. - Basia i tak w końcu wybierze mnie.
Dryblas rzucił się na niego. Wszystko przerodziło się w agresywną bójkę. Patrzyłam na to z przerażeniem i podbiegłam do mojego ukochanego.
- Alek chodź - zaczęłam go szarpać za rękę i drżącym głosem prosiłam go, by przestał. Jednak on się wyrwał i nie odpuszczał blondynowi. Oboje mieli krew na twarzach, spowodowaną ranami, które sobie nawzajem zrobili. Dawidowski wyraźnie nad nim górował, jego wysoka i wysportowana postura oraz nie byle jaka umiejętność bicia się, właśnie dawała o sobie znać.
Niemcy zbiegli się i zaczęli ich rozdzielać.
- Seelenfrieden! ( Spokój!) - krzyknął jeden ze szkopów. - Kennkarte! - rozkazał im donośnym głosem.
Blondyni wyciągnęli swoje dokumenty. Szwab cmoknął z dezaprobatą i po obejrzeniu pozwolił je schować.
Stałam za moim ukochanym, chcąc go teraz złapać za rękę, ale trzymałam się kurczowo jego ubrania, jakbym się bała, że zaraz może coś zrobić.
- Null Kämpfe auf der Straße! ( Zero bójek na ulicy!) - ostrzegł ich. - Denn beim nächsten mal wird es schlecht enden (ponieważ następnym razem skończy się źle).
Rozzłoszczony Dawidowski zabijał właśnie Krzyśka wzrokiem. Następnie odwrócił się i spoglądał na mnie tym swoim troskliwym wzrokiem, który sprawiał, że miękłam i czułam się jednocześnie bardzo bezpiecznie. Tak jakby wszystkie zła tego świata, osłaniał swoim ciałem, by nie dotarły do mnie. Pociągnęłam go za rękę i zmierzałam do mojego domu.
Jego twarz była strasznie poobijana, ale co się dziwić, oboje zafundowali sobie niezłą bójkę.
- Przepraszam. Wiem, że testował moją cierpliwość, ale przy nim, w ogóle jej nie mam - w końcu się odezwał, kiedy szliśmy klatką schodową, coraz bliżej ku drzwiom mieszkania.
Dopiero wchodząc do środka postanowiłam cokolwiek powiedzieć.
- Kochanie, rozumiem - wzięłam jego buzię w dłonie i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Okropnie wyglądam, co? - zaśmiał się i humor znów mu powrócił.
- I to jak - śmiech zagościł u mnie na twarzy. - Żartuję. Nie jest tak źle, ale sami się o to prosiliście - sięgnęłam po wodę utlenioną i gaziki z szafki, których w domu zawsze miałam bardzo dużo. Nigdy ich nie brakowało, a czasem nawet robiłam zbyt wielkie zapasy.
- Jestem dużym chłopcem, dam radę sam się sobą zająć - uśmiechnął się widząc, że zbliżam się do niego.
- To poniekąd ja byłam powodem tej bójki, więc pozwól mi to zrobić - przytknęłam kawałek materiału przesiąkniętego środkiem. Pierw na policzek, gdzie znajdowały się dwa zadrapania. Następnie pod okiem, w okolicach kości policzkowej, była rana. Syknął, kiedy poczuł na skórze szczypanie. - Gdyby nie ja, to pewnie byś tu teraz nie siedział obity - targało mną poczucie winy, za to co się stało.
- Prowokował mnie, a ja się dałem. Nie przechodziło mi to nawet przez myśl, kiedy usłyszałem, że coś o tobie mówi - jego wzrok uciekał przed moim. Doskonale wiedziałam, że był zazdrosny, co dawało mi również poczucie ważnej dla niego. Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do odkażania jego ran.
Przeniosłam gazik na usta, skąd nadal leciała mu ciurkiem krew. Było jej dużo, dlatego oczyszczenie tego małego draśnięcia zajęło mi kilka minut. Jego dolna warga była ponownie rozcięta.
- Usiądź na krześle, będzie mi łatwiej - wskazałam brodą na krzesło.
Posłusznie wykonał polecenie, stanęłam obok niego i ponownie wróciłam do jego ust. Za nic, nie chciało przestać krwawić. Widocznie go to rozśmieszyło, bo co jakiś czas śmiał się ze mnie pod nosem.
- Jesteś strasznie opiekuńcza - złapał mnie za rękę i zaczął bawić się moimi palcami. - Zabierasz mi fuchę, to moje zadanie - jego białe zęby wyszły na światło dzienne.
- Nie narzekaj, staram ci się pomóc - na twarz skradł mi się uśmiech, a policzki oblał rumieniec. Na pewno go zauważył, ale wyraźnie wolał pozostać w milczeniu.
Krwawienie ustało i poczułam dumę, że w końcu się udało.
- Gotowe - złożyłam mu szybki pocałunek na ustach i chcąc odłożyć niepotrzebne już rzeczy, poczułam na nadgarstku ciepłą rękę, która z powrotem mnie przyciągnęła do jego ciała.
Zszokowana upuściłam to co trzymałam w dłoni, a nasze usta domagały się więcej. Dawidowski usadowił mnie na blacie, siedząc na nim, wciąż byłam niższa od mojego chłopczyka. Jego pocałunki przeniosły się na moja szyję, pod wpływem rozkoszy, mruknęłam mu do ucha. A on zaraz po tym, jak po zezwoleniu robił to coraz zachłanniej. Ciepłe usta sprawiały, że zadrżałam. Spojrzał mi w oczy, definitywnie pożerał mnie wzrokiem. Między naszymi ciałami tworzyło się gorąco, które towarzyszyło także pożądaniu. A wargi znów połączyły się w namiętnym pocałunku.
CZYTASZ
Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔
Ficción históricaBasia Sapińska, wielka miłość, przyjaźń. Czy Alek zostanie dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem? "Alek to chodzący uśmiech i słońce, nie ważne, gdzie był, wraz z nim zawsze przychodziło światło." " (...)To opowieść o ludziach, którzy umi...