31.

1.6K 85 40
                                    

21.10.1941 r.

Malowanie kotwic to jedno z lepszych zadań, jakie można mi przydzielić. Zawsze wraz z Jankiem robiliśmy najlepsze. Mistrzem malowania nie byłam, ale one wyjątkowo wychodziły mi bardzo ładnie. Właśnie wracaliśmy z akcji, Alek obejmował mnie ramieniem, a obok niego szedł nie kto inny niż Bytnar. Natomiast z mojej prawej strony dreptał Tadeusz.

- Ej Basiu... A ten nasz Aluś posuwa wasz związek czy nie za bardzo? - piegus próbował dogryźć Dawidowskiemu, przez co zarobił od niego w potylicę, a Zawadzki tylko przewrócił oczami, a potem spojrzał na mnie z litością i błaganiem o pomstę. - ... Do przodu - dopowiedział po wszystkim rozmasowując tył głowy.

Parsknęłam śmiechem spoglądając na Rudego.

- Jak zwykle zarabiam za nic - zrobił smutną minkę. - Basieńko, dostanę buziaka w policzek na pocieszenie?

- Nie ma mowy - zaśmiałam się, a zaraz po mnie tamta dwójka zaczęła prawie się tarzać ze śmiechu.

- I ty przeciwko mnie? - złożył swoje usta w jeszcze większą podkówkę. - Ja bym ci dał, gdybym mógł.

Nie przeciągając i wiedząc, że są to tylko przepychanki między nami, powoli podeszłam do Bytnara i cmoknęłam go w polik. Jego twarz natychmiast rozpromieniała i zrobił zwycięską minę.

- W takim razie ja też chcę! - Alek nadstawił policzek z tym swoim uśmiechem na ustach, bez wahania złożyłam pocałunek i zaśmiałam się.

Cała trójka szła do Zawadzkich, natomiast ja musiałam być dzisiaj wcześniej w domu. Miałam pomóc mamie w sprzątaniu. Nie daj boże natknęłaby się na jakieś propagandowe materiały, które w tajemnicy przed nią ukrywam po różnych zakamarkach. Chłopcy odprowadzili mnie pod kamienicę.

Janek i Tadeusz pożegnali się ze mną wielkim i ciepłym przytulasem, a mój ukochany został na koniec.

- Do zobaczenia jutro Basieńko - dryblas przytulił mnie mocno do siebie, a chwilę potem poczułam jego usta na moim czole. Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo było mi tak przyjemnie, kiedy stałam w jego ramionach.

- Do jutra - wtuliłam się w jego ciało jeszcze mocniej i czułam ten alkowy zapach, który momentami mierzwił mi nos, ale uwielbiałam go.

Ostatni raz spojrzałam na nich, biegali jak dzieci, beztrosko, z uśmiechem i popychając się nawzajem od czasu do czasu dla zabawy.

I znów jestem nim zachwycona. I lubię go takiego jakim jest. Z jego roztargnieniem, niesystematycznością... Nie chciałabym, żeby był idealny, bo nie byłby Alkiem.

Dopiero kiedy zniknęli mi z oczu postanowiłam wejść do środka. Ale ktoś mnie zatrzymał.

- Niech mi panienka pomoże, błagam - młoda dziewczyna ubrana w stare i brudne ubrania, z cieknącymi łzami po policzkach i małym dzieckiem na rękach biegła w moją stronę.

Platynowe, prawie białe włosy, miała splecione w niesfornym warkoczu. Wychudzona, ledwo biegła, żeby się nie przewrócić. Pewnie była w moim wieku, albo o rok czy dwa starsza.

- Niemcy mnie gonią, niech panienka zazna litość nad nami - głos jej drżał. - Zabili mi siostrę i nas także chcą.

Nie mogłam jej odmówić, to nie leży w mojej naturze. Bez słowa pociągnęłam ją za kamienicę, gdzie znajdowały się małe okienka od piwnic. Otworzyłam jedno z nich i nakazałam jej wejść.

- Wejdź, zaraz ci podam malucha, zaufaj mi.

- Oczywiście! - szybkim ruchem przecisnęła się przez otwór, a potem podałam jej dziecko w małym zawiniątku.

Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz