33.

1.6K 86 63
                                    

26.02.1942 r.

Siedzieliśmy całą paczką u Bytnarów w domu. Ja, Dusia, Hala i Monia właśnie robiłyśmy faworki. Kolejkę pączków skończyłyśmy 30 minut temu. Chłopcy ozdabiali je, tłumacząc się, że są beznadziejni w pieczeniu. Tylko Janek co jakiś czas zaglądał nam przez ramię i pomagał z jakąś drobnostką. Co jak co, ale nikt nie mógł mu zarzucić, że jest złym kucharzem, bo było wręcz przeciwnie.

- I znowu wyjdę stąd o dwa kilogramy grubsza - zaśmiałam się.

- Większe nie znaczy gorsze - Rudy parsknął śmiechem, tamtą dwójkę chłopaków też to rozśmieszyło, ale widocznie powstrzymywali się od ataku nieopanowanego rechotu. - Oj żartuję Basieńka, jesteś jedną z piękniejszych kobiet jakie widziałem - puścił mi oczko a na ustach zagościł mu uśmiech.

- Ile dziewczyn już na to nabrałeś? - mimo wszystko, nie umiałam tego powiedzieć z powagą, bo od razu zaczęłam się uśmiechać jak szczerbaty do suchara.

- Bardzo dużo - wyszczerzył zęby, a jego śmiech stał się spokojniejszy i melodyjny.

- Grabisz sobie, Rudy - Alek zwrócił uwagę przyjacielowi z uśmiechem na twarzy. - Takie rzeczy w obecności Moni mówić... Oj Janeczku nu, nu - pogroził mu żartobliwie palcem.

Bytnar od razu podszedł do swojej sympatii i przytulił ją od tyłu szepcząc jej coś na ucho, a potem ucałował ją szybko w polik. Dziewczyna od razu wybuchła śmiechem.

- Janek! Głupku! - mówiła radosnym głosem.

Stała a jego objęciach jeszcze długo, póki chłopcy nie pogonili Jasia do roboty, o której już pewnie zapomniał. W końcu dekorowanie jedzenia to jedna z najlepszych rzeczy.

Po 15 minutach faworki były już gotowe. Wszystkie łakocie czekały już na stole w salonie.

- Ten jest mój! - Janek oznajmił pokazując szybko palcem na tackę i zaczął wyprzedzać każdego, byleby nikt mu nie zabrał upragnionego i najsłodszego pączka.

- Ale łakomczuch - Hala roześmiana usiadła na kanapie obok Tadeusza i oboje przyglądali się Rudemu, jak w szybkim tempie wsuwa pączka i już sięga po następnego.

- Basia, tak narzekałaś, a ty szczupła jak patyk. Masz zjedz! - Bytnar podszedł do mnie z wyciągniętą ręką i słodkościami.

- Czy ty chcesz mnie tym karmić? - zaśmiałam się.

- A czemu nie? Przejmuję inicjatywę Alka, nie wiem czemu on cię nie karmi - spojrzał na przyjaciela i puścił mu oczko. Następnie na chama wsunął mi do buzi kawałek pączka. - Dobry, co nie? - zapytał z nadzieją w oczach. - Dekorowałem go - uśmiechnął się zawadiacko, jakby to był jego najlepszy tekst na podryw.

- Janek! Umiem jeść sama - rechotałam prawie dławiąc się jedzeniem, kiedy podawał mi następne porcje do ust.

- W to nie wątpię, ale jesteś jakaś nieporadna. Jestem dobrym kolegą i ci pomogę - ukazał szereg swoich prostych, białych zębów.

Skończyło się na tym, że Janek wciągnął we mnie aż 3 pączki i ponad 8 faworków.

- Teraz możesz powiedzieć, że wyjdziesz stąd o dwa kilogramy cięższa - piegus się zaśmiał.

Alek podszedł i przytulił mnie od tyłu, a po chwili zaczął nami lekko kołysać na boki.

- Nie martw się, lekką łatwiej porwać - szepnął mi na ucho, a potem się uśmiechnął, bo poczułam ciepły powiew w okolicy twarzy i głowy.

Po tym zdaniu śmiech sam mi się cisnął na buzię.

Po godzinie przeszliśmy do mojego mieszkania. Zaproponowałam, że zrobię herbaty, chłopcy zaoferowali mi pomoc, ale grzecznie ją odrzuciłam. Gorący napój w tak mroźne dni, dodaje ciepła i wewnętrznej otuchy. W tym samym momencie, kiedy przekroczyłam próg kuchni zadzwonił telefon.

Podeszłam zgrabnie do słuchawki i przyłożyłam ją do ucha.

- Krzysiek zachorował - usłyszałam czyjś głos. Miałam wrażenie, że go znam, ale nie umiałam powiedzieć kto to był.

Przez chwilę zastanawiałam się jaki Krzysiek. Czy to on? Znowu on? Właśnie dostałam informację, że został przewieziony na Pawiak. Myślałam, że wrócił na wieś, tak długo nie było o nim żadnych wieści. Po naszym ostatnim spotkaniu, nie pożegnał się, a potem kontakt się urwał.

- D - dobrze - odpowiedziałam szybko po chwili ciszy, która panowała i rozłączyłam się.

Weszłam do salonu, nieco zszokowana. Skoro został aresztowany, to najprawdopodobniej tutaj, w Warszawie. Tylko... co on tu robił?

- Słuchajcie... - mruknęłam cicho pod nosem.

- Co się stało? - Tadeusz wstał gwałtownie i podszedł do mnie. Wiedział, że coś się przydarzyło. Stanął przede mną i szukał kontaktu wzrokowego, którego uparcie starałam się unikać. A potem tuż obok niego, nie wiadomo skąd wyrósł Dawidowski.

- Basia? - dryblas wziął moją dłoń i schował ją w swoją. Czułam, jak nieustannie przejeżdża po powierzchni ręki swoim kciukiem i dyskretnie próbuje spojrzeć mi w oczy.

- Krzysiek został aresztowany - powiedziałam to bez uczuć i od razu tego pożałowałam, bo poczułam się okropnie, kiedy całe zdanie wyszło mi z ust.

Nie wiem nawet skąd ktoś wziął takie informacje, ale jeśli rzeczywiście był na Szucha, to na samą myśl robiło mi się niedobrze.

Po godzinie 18 wszyscy poszli do swoich domów, a ja zostałam sama i czekałam na jakiekolwiek informacje na temat Krzysztofa. Aleksy przed wyjściem pytał kilkukrotnie, czy aby na pewno nie zostać.Jednak odprawiłam go z kwitkiem, całując czule na pożegnanie, jakby to było nasze ostatnie spotkanie. Tego się bałam, że i jego mi zabiorą.

Kilka minut po 20 zadzwonił telefon. Rzuciłam się na niego z myślą, że to będzie to, na co tak długo czekałam. Nie myliłam się... Zostałam powiadomiona o jego śmierci. Nie zaczęłam płakać, to nie na tym polegało.

Zrobiło mi się duszno, więc otworzyłam okno i złapałam zimne powietrze do płuc. Z dołu usłyszałam jakiegoś mężczyznę, który klął pod nosem czystą łaciną. W ręku trzymał dogasającego już powoli papierosa i sądząc po jego głosie, mogę stwierdzić, że był pijany. I prawdopodobnie denerwował się, bo nie mógł trafić kluczem do zamka od bramy, która na noc zawsze zostaje zamknięta przez właściciela kamienicy.









Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz