45.

1.1K 59 22
                                    

26.03.1943 r.

Aluś wpadł do mnie jak po ogień, miałam mu dzisiaj tyle do powiedzenia jak nigdy. Nie zjadł obiadu, przez co byłam na niego zła. I miał taką śmieszną opadającą na oczy czuprynkę. W rękach trzymał sporą ilość kopert.

- U ciebie będą bezpieczniejsze - podał mi je, a ja zauważyłam, że są to moje listy do niego.

Uśmiechnął się ciepło i złożył na moim czole ciepły pocałunek, jak zwykle się śpieszył.

- Gdzie tak pędzisz? - spojrzałam na niego.

- Po Janka - na twarzy pojawił mu się cwany uśmieszek i wyleciał z domu rzucając coś cicho na pożegnanie, a chwilę później usłyszałam głuchy dźwięk zamykanych przez niego drzwi.

Alek

Godzina 16, wydawanie broni, wychodzi sprawnie, bo już raz było to robione.

Kilkanaście minut przed akcją, która miała się odbyć po siedemnastej, podchodzi do Zośki, Orsza z uśmiechem.

- Robimy. Co, nie cieszysz się? - zapytał, kiedy zauważył, że wyraz twarzy Tadeusza był poważny.

Nawet ja wiedziałem, że w tym momencie nikt się nie potrafił cieszyć.

Wszyscy stali już na swoich miejscach. Były cztery sekcje: "Butelki", którą dowodził Anoda, "Sten I" - Maciek, "Sten II" - Słoń i "Granaty" - ja. Ponadto było jeszcze ubezpieczenie "Stare miasto" - Katoda oraz ubezpieczenie "Getto" - Tytus Trzciński. Wozem, cudem zdobytym kierował Jeremi, a ubezpieczeniem samochodu zajął się Jurek. Kuba i Kadłubek sygnalizowali, a Jur czekał na telefon od Wesołego w pobliskiej knajpce. Zośka dowodził wszystkimi sekcjami, a dowódcą całej akcji był Orsza, natomiast Giewont jego zastępcą.

Jak na złość robi się tłoczno na ulicy.

Nagle Kuba zaczyna dziko machać rękami, a zaraz słychać gwizd Orszy i z Bielańskiej ukazuje się sylwetka więźniarki z numerem 72076. Zawadzki biegnie środkiem do butelkarzy, wyjmując z kieszeni pistolety. Zszokowany policjant wyciąga broń. Strzał. Granatowy upada. W tym samym momencie trzask butelek. Samochód w miejscu skręca i toczy się powoli w długą. Strzały w szoferkę i Niemców z tyłu, mija Arsenał i 50 metrów za nim, zatrzymuje się. Na ziemi leżą 4 postacie, jedni z nich palą się. Cały atak znajduje się pod arkadami, zza których ciężko wyjść, więc kule walą po murze, ale nie można się wycofać, nie teraz kiedy jesteśmy tak blisko. Słoń ze zdenerwowania szarpie się z bronią, ale Zośka mu pomaga odbezpieczyć sten,zaraz chłopak wychyla się i wali seriami.

- Naprzód! - słychać krzyk.

Skaczemy, Niemiec chowa się za samochód. Tadeusz patrzy, ale nikogo nie ma. Pusto. Tylko więźniarka na przodzie pali się spokojnym płomieniem.

- Rudy jest z nami!

Ulice opustoszały, ludzie wysypują się z wozu, a na końcu gramoli się między ławkami na czworakach, nasz Janek. Ogolona głowa, twarz zielono - żółta, zapadnięte policzki, olbrzymi siniec pod okiem i sine uszy. Wielkie, szeroko otwarte oczy, patrzące na nas. Porwali go na ręce, ale każdy najmniejszy dotyk, wywoływał okrzyk bólu i grymas. Dowlekli go do samochodu, obok wsadzili rannego Buzdygana i odjechali.

Odwrót po akcji odbył się już bez Zawadzkiego, gdyż musiał się zająć rannymi. Biegłem na czele ostatniej wycofującej się ulicą Długą grupy. Ktoś nagle z bramy Urzędu pracy zaczął strzelać. Niemcy. Poczułem przeszywający ból w brzuchu, sparaliżowało mnie. Upadłem. Anoda zabija szkopa powtórnie mierzącego do mnie. Ciężko sapiąc, odbezpieczyłem granat i rzuciłem go do wnętrza bramy.

Orsza każe wszystkim biec w dym od granatu, tylko tak można się było wydostać. Zatrzymują trzecie auto, wsadzają mnie do niego, ktoś wsiada za kierownicę i ruszamy. Przewieziono mnie na Żoliborz, a niedługo po tym do Szpitala Dzieciątka Jezus.

Tadeusz

Z trudem przenieśliśmy Janka z auta do łóżka. Pierwszym punktem był dom Stefana Mirowskiego przy ulicy Ursynowskiej 46/48. Tam zajęli się nim lekarze i sanitariuszki. Rozebraliśmy go i przykryliśmy. Całe ciało od pasa w dół miał koloru jak bardzo silnie opalone i spuchnięte, a w wielu miejscach strupy i zakrzepłą krew.

- Tadeusz jak rozkosznie, jak przyjemnie - mówił i skarżył się na ból.

Po chwili powiedział nam, że nie jadł od poniedziałku, a my daliśmy mu sucharki i herbatę, ale nie bardzo mógł jeść.

Później przyszedł Florian Marciniak, a Bytnar nie tracąc swojego zapału do żartów, przywitał go kiwnięciem ręki i powiedzeniem "Uszanowanie" z lekkim uśmiechem na ustach.

Wieczorem w kocu, przeniesiono go do mieszkania profesora Gustawa Wuttke przy ulicy Kazimierzowskiej 15, a tam jego synowie, przyjaciele z Pomarańczarni i ja czuwamy nad nim.

Późną nocą, kiedy był nieco silniejszy, opowiedział mi będąc już sam na sam, co się działo na Szucha, przez ten czas trzymałem go z troską za ręce i wiedziałem, że sprawia mu to dużą przyjemność, bo czuł się bezpieczny, a tym samym, nie odczuwał już samotności.

___________________________

Rozdział wyszedł krótszy, niż myślałam, ale spokojnie przed nami jeszcze trzy następne. Uprzedzam, że nie wymieniłam wszystkich biorących udział w Akcji pod Arsenałem, było ich więcej, jak wiadomo, ale można by się pogubić, dlatego pozostałam przy kilku chłopcach. Ale oczywiście nie zapominajmy także o innych!!! 😊

Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz