38.

1.3K 72 23
                                    

11.06.1942 r.

Drugiego czerwca obchodziłam swoje osiemnaste urodziny, dziwnie mi było z faktem, że teraz byłam już pełnoletnia, bo nie śpieszyło mi się do dorosłości, to taki duży obowiązek, a ja nie byłam na niego gotowa. Czułam się dojrzała, ale nie dorosła. Choć do teraz pamiętam, że będąc małą dziewczynką, marzyłam by być już duża, ale kiedy to wszystko zbliżało się do mnie wielkimi krokami, to łapałam coraz większą niechęć do tego, bo prawdę mówiąc, przerażała mnie myśl, w jakim świecie i miejscu będzie mi dane się w pełni usamodzielnić. 

Jak na złość się jeszcze rozchorowałam i nie pojechałam do Alka, bo mama mi każe siedzieć w domu i odpoczywać, lekarka sama mi to zleciła, a ja nie mogę, bo nie na rękę mi siedzieć pod pierzyną, kiedy mogłabym się na coś przydać i pomóc w domu, czy nawet w sabotażu. W szufladzie mam jeszcze kilka biało- czarnych nalepek z maszerującym kościotrupem, niosącym hitlerowską flagę i napisem 'Deutschland kaputt'. Miałam je ponownie rozlepić kilka dni temu, niestety mój obecny stan mi na to nie pozwala. Jedynie ucieszył mnie fakt, że trzy dni po urodzinach dostałam list od mojego chłopca. Był krótki i miał takie rozlatane pismo, dokładnie takie jak on. Jak gdzieś przychodził, to tylko na chwilę, a jak się gdzieś wybierał, to potrafił się wrócić nawet 7  razy po coś, czego zapomniał. Wzięłam kartkę do ręki i przeczytałam list raz jeszcze.

Baśka!

Szkoda, żeś nie przyjechała!

Liczyłem [na to] i dlatego nic nie pisałem, a osiemnastolatkom składa się życzenia osobiście!!!

Dziękuję Ci za lekturę na jutro, kończę, bo na 22 godz. mam być nad Wisłą.

Odłożyłam papier z uśmiechem i zaraz zawitała do mnie mama z zakupami i jakąś kopertą.

- To od Alka - podała mi papier. - Ależ tu zimno - podeszła do okna i zamknęła je. - A ja się dziwę, że ty później taka chorowita, jak rozgrzana siedzisz i otwarte okno masz - mruknęła pod nosem.

- Wiesz przecież, że lubię siedzieć przy otwartym oknie - uśmiechnęłam się do niej i ścisnęłam do siebie kolejny list od A- xego, na co moja rodzicielka pokręciła głową ze śmiechem.

- Oj Basieńka... - westchnęła lecz zostawiła, to bez komentarza. - Na obiad zrobię zupę - poinformowała mnie z lekkim uśmiechem i zabrała siatkę z zakupami, a wychodząc przymknęła mi lekko drzwi. 

Otworzyłam starannie kopertę,starając się jej nie zniszczyć, choć i tak na marne, bo była mocno zaklejona, więc nie obyło się bez szarpania. 

Ostatecznie wyjęłam kartkę i spojrzałam na nią. Sporo, a na pewno więcej niż ostatnio.

Schorowanej Baśce słów kilkoro. 09 VI 42, późnym wieczorem .

Smarkulo przeklęta, a droga! Sama  jesteś chora, a o mnie się martwisz. Wyrzuty Twojego sumienia są bezpodstawne: a) jestem zdrów, b) nawet gdybym był chory, byłaby to moja, a nie Twoja wina, bo ja sobą rządzę i o sobie decyduje. O swojej chorobie nic nie piszesz! Że doktorka stwierdziła przeziębienie dróg oddechowych i osłabienie mięśnia sercowego, to nic nie piszesz. Na przyszłość wypraszam to sobie!!! Ponadto uważaj do licha, bo może wypaść jakaś poważniejsza heca. Nie staraj się już lepiej przyjeżdżać na niedzielę do Góry, bo będą jakieś komplikacje. Poza tym uważaj do licha na swoje serce! Obawiam się, że na Twój "mięsień" nasze wszystkie wygłupy "pewien" wpływ mają! Masz się o to zapytać mamy, jeśli nie chcesz, żebym ja się o to spytał. Zrozumiano? Tak, tak Basiu, te sprawy nie są błahymi. Przypuszczam, że to wszystko wyczerpuje serce. A więc jeśli mnie lubisz i chcesz mi oszczędzić kłopotu i bądź co bądź krępującej rozmowy z Twoją mama, to sama o to Ją się spytaj. Po trzecie, jeśli masz gorączkę, to lepiej śpij i nie myśl o niczym, a w każdym razie o niczym, co Cię podnieca i podnosi temperaturę.

Uśmiechnęłam się. Kochany chłopiec, tak się martwi. Z chęcią bym go teraz wyściskała, ale ostatnio ja sama jestem zalatana i straszna ze mnie hipokrytka, że jemu to wyrzucam, a sama jestem nie lepsza. 

Chciałam coś odpisać, ale nagle poczułam się śpiąca i po prostu odłożyłam kartkę na biurko, chwilę później popadając w sen.

30.06.1942 r.

Kochany Chłopczyku!                                                                       30 VI 42 r.

Jak się pewnie domyślasz, mam całą masę roboty. Przerobiłam już połowę materiału potrzebnego do egzaminu z historii. Mama gwałtem stara się mnie utuczyć. Wyobraź sobie, że codziennie na podwieczorek piję czekoladę. Taką prawdziwą przedwojenną. Jak przyjadę, to mnie nie poznasz, taka będę gruba. [...]

01.07.1942 r.

Dopiero dzisiaj, będąc już w pełni zdrowa, dokończyłam wcześniej  zaczęty list, śpieszyło mi się, bo za godzinę miałam spotkanie na korcie tenisowym, nie bez powodu, to właśnie Tadeusz z Hanką to zorganizowali. Oboje byli niepokonani jeśli chodzi o tenisa, zresztą tak samo jak ich ojciec, to on ich nauczył tej techniki, kiedy byli młodsi i tak się zrodziła ich wspólna miłość do tego sportu.

[...] Dzisiaj trochę mi nawala serce, ale mama napoiła mnie czarną kawą i już się lepiej czuję. Szwagier [Andrzej Makólski - " Mały Jędrek"] wtajemniczał Małego w nasze paczkowe sprawy, zresztą o tym też Ci siostra opowie. 

Na razie do zobaczenia, bo nie mam czasu dłużej pisać.

Baśka

P.S. Wcale nie byłoby wskazane, żeby p. N...a [Pani Nacia - ogrodniczka w Olesinku] zobaczyła ten list. 

c.c.b.m.

Odstawiłam pióro i odeszłam od biurka, pożegnałam się z mamą, całując ją czule w polik i po raz setny obiecując, że wrócę przed godziną policyjną, na co ona jak zawsze odpowiedziała mi tym swoim matczynym, pełnym troski uśmiechem. 

Wyszłam i skierowałam się w umówione miejsce. Kojarzyłam tą okolicę, ale nigdy tak naprawdę tu nie byłam, co dziwne, bo przecież mieszkam w Warszawie kupę lat.

- Nowy Kurier Warszawski! - krzyczał jakiś młody chłopak biegając między ludźmi i próbując im wcisnąć gazetę. - Panienko! - zawołał kiedy akurat biegł w moją stronę. - Nowy Kurier Warszawski! - stanął przede mną wymachując papierem. 

- Przepraszam, śpieszę się - chcąc, nie chcąc, musiałam go spławić, szybko ominęłam jego osobę, ale on nie dawał za wygraną. 

- Tanio! - znów pojawił się przed moimi oczami.

- Naprawdę mi się śpieszy - westchnęłam zniecierpliwiona i dopiero kiedy zauważył na mojej buzi pewną irytację, odpuścił i poszedł męczyć innych przechodniów. 

Błądząc po krętych ścieżkach i różnych rozwidleniach, cudem dotarłam na miejsce.

Przywitałam się ze wszystkimi, przez co akurat grająca z Tadeuszem, Dusia się rozkojarzyła i nie odbiła piłeczki. 

- Ja się poddaję, Tadeusz jest za dobry! - wyrzuciła ręce do góry, nie wierząc jak można być aż tak dobrym jak on i ani razu nie spudłować. - To nie dla mnie - obruszona, że jej nie idzie, usiadła na ławkę, na co jej brat się zaśmiał i wytarmosił jej czarne jak węgiel włosy.

- Patrz i ucz się, siostro - wziął paletkę i zaczął grę z przyjacielem. 

To była zacięta walka, bo oboje nie lubili być gorsi od innych we wszystkim. W końcu Janek odbił piłeczkę z taką siłą, że było słychać tylko jak się odbiła od czegoś z głuchym dźwiękiem. 

- Co tak pacnęło? - zapytał zdezorientowany Rudy, nie widząc nigdzie piłki. 

Hanka nie wiedząc czemu, stała i śmiała się z Tadeusza, jak się okazało, piłeczka odbiła się od jego czoła z zawrotną prędkością, aż został mu czerwony ślad na samym środku. Janek orientując się, co narobił przeprosił Zawadzkiego, niemalże nie tarzając się po ziemi ze śmiechu, przez co Zośka obiecał mu rewanż. 

- Oj lepiej uciekaj, bratku, bo Tadziu zaraz skopie ci ten chudy tyłek - ostrzegła go rozbawiona siostra, widząc delikatny uśmiech złotowłosego.

Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz