32.

1.6K 97 11
                                    

11.02.1942 r.

Alek

Godzina 6:00. Wyszedłem z domu, było okropnie zimno, na dworze panował przymrozek, a wszystko to za sprawą -20 stopni Celsjusza. Od dłuższego czasu planowałem pewną akcję. Samodzielnie, ale może tak będzie lepiej.

Zmierzałem do Pomnika Mikołaja Kopernika.

Po kilkunastu minutach szybkiego marszu dotarłem do swojego celu. Naprzeciwko znajdowała się siedziba Miejskiej Komendy Policji. Granatowy policjant pewnie schował się do środka, by uciec od panującego w całej Warszawie zimna. Było mi to na rękę, ale nie mogłem od tak sobie tu wejść. Byłoby to zbyt podejrzane. Wpadłem na pomysł. Wszedłem na cokół i oparłem się o tablicę, ludzie wezmą mnie za pijanego. Zacząłem dyskretnie sprawdzać śruby, gdyż przedtem nie miałem na to okazji. Były posmarowane towotem, co tylko ułatwiło mi sprawę, bo zdaje się, że można odkręcić je gołymi rękoma.

Postanowiłem nie marnować czasu i zrobić to od zaraz. Ryzykowałem, ale czy to ważne? Nie mogę przepuścić takiej okazji. Pierwsza, druga, trzecia, wszystko szybko, aż nadszedł czas i na czwartą. Wziąłem wdech i zrobiłem co należało. Tablica z napisem: "DEM GROSSEN ASTRONOMEN NIKOLAUS KOPERNIKUS" z hukiem runęła na kamienne stopnie pomnika. Przestraszyłem się, przecież każdy by zwrócił na to uwagę, jednak oglądając się wokół siebie, każdy szedł spokojnie i nie zwrócił ani trochę uwagi na ten podejrzany hałas.

Tablica, ciężka, ale trzeba ją gdzieś ukryć. Ciągnąłem ją za sobą, nikt nie patrzył lub udawał, że tego nie widzi. Dotarłem do Krakowskiego Przedmieścia i na róg ulicy Oboźnej, gdzie skryłem ją pod dużą pryzmą śniegu. Śruby schowałem do kieszeni w spodniach, a może jedną nawet podaruję mojej Baśce?


Basia

Byłam u Krzyżewicza szybciej niż się spodziewałam, bo o 7:45 już siedziałam zatopiona w jego miękkim fotelu. Lepiej 15 minut szybciej niż później.

- Chcesz coś do picia? Kawy? Herbaty? - zapytał chłopak z kuchni.

- Dziękuję, na razie nie - uśmiechnęłam się. - Przepraszam, że tak wcześnie, myślałam, że przyjdę na czas.

- Lepiej wcześniej niż później - zaśmiał się. - Poza tym, nic się nie stało, siedź wygodnie, chłopaki zaraz powinni przyjść.

I tak było, po pięciu minutach w drzwiach zjawili się: Czarny Jaś, Felek, Słoń, Anoda i Danka. Spotkanie w mniejszej grupie, ale czekaliśmy już tylko na Halę, Zośkę i Rudego.

Słoń wyjął papierosa, włożył go do buzi i zapalił zakrywając ręką ogień z zapalniczki. Zaciągnął się i wydmuchał w powietrze dym tytoniu.

- Ktoś chce? - wyciągnął paczkę w naszą stronę.

- Słoniu! Nie pal tu, jak matka wyczuje, to mnie zabije! - pouczył go Tadziu.

- Spokojnie, już otwieram okno - wziął ręce do góry w geście obronnym i potem wykonał dane przed chwilą słowo.

Ktoś zapukał do drzwi, to pewnie Zośka z Halą.

- To Zośka! Gaś tego papierosa! - Anoda ostrzegł kolegę, a ten od zaraz przygasił go i wrzucił do popielniczki.

Przeczucie mnie nie zawodzi, to była właśnie ta dwójka.

- Cześć - przywitał się Zawadzki wraz z Glińską, a zaraz po tym wszyscy zaczęli odpowiadać. Doskonale wyczuł papierosy, mierzwił go od tego zapachu nos i było to widać na pierwszy rzut oka. Postanowił jednak nie poruszać tego tematu.

Harcerzom nie wolno było palić, Zośka nie lubił jak ktoś to łamał, ale w jakimś stopniu przymykał na to oko i powstrzymywał się od komentarzy.

Dwie minuty przed ósmą, ktoś znowu zapukał. Tym razem był to Janek i Alek. Przywitali się ze wszystkimi, a na twarzach mieli wielkie uśmiechy.

- A gdzieś ty Monię zgubił? - zażartował Felek.

- Sama się zgubiła - piegus wyszczerzył zęby.

Spotkanie miało na celu zorganizowanie kolejnej większej akcji.

- Orsza się zgodzi? - zapytał Anoda.

- To nie jego działka. Grupy Szturmowe, nie wchodzą tu w grę. To wciąż Mały Sabotaż - Zośka spojrzał spod kartki, gdzie wszystko było rozrysowane.

Po wszystkim rozeszliśmy się do domów, Alek jak zawsze mnie odprowadził pod samą kamienicę.

- Czekaj! - zatrzymał mnie. - Zanim pójdziesz, chcę ci coś dać - pociągnął mnie delikatnie za nadgarstek w swoją stronę.

- Alek... - jęknęłam żałośnie. Nie chciałam nic od niego, on samym sobą dawał mi tyle ile potrzebowałam, a nawet więcej.

- To nic wielkiego - na twarzy mu się malował tak wielki uśmiech, jak mało kiedy. Z kieszeni wyciągnął coś małego. - Proszę, pamiątka z dzisiejszej akcji - wsadził mi coś metalowego z dłoń.

Rozwinęłam palce, a moim oczom ukazała się śrubka. Jednak po chwili byłam nieco zdezorientowana i oderwałam się od jego ciała.

- Z dzisiejszej akcji? To jakaś w ogóle dzisiaj była? - zapytałam zaniepokojona, że zostałam niedoinformowana.

- Tak jakby. To śruba z tablicy Kopernika. Ściągnąłem ją dzisiaj rano - uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Gadasz! - moje oczy prawie wyszły z orbit.

- Możemy pójść zobaczyć - zaśmiał się.

- Wierzę ci, ale... Idziemy!- szczęka jakby miała mi opaść, ale ledwo się od tego powstrzymywałam.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, rzeczywiście... niemieckiej tablicy nie było, a polski napis sprawiał, że patrząc na to, oczy od razu były weselsze.

- Ktoś o tym wie? - zapytałam.

- Nikogo nie informowałem. Wiem, powinienem, ale działałem pod wpływem chwili. Miałem okazję, więc ją wykorzystałem - cały dzień miał na buzi uśmiech.

- Orsza nie będzie z tego zadowolony - oznajmiłam z lekkim grymasem na twarzy. Nie ujdzie mu to na sucho i oboje to doskonale wiedzieliśmy.

- Konsekwencje... zasłużyłem, to będę je miał - zaśmiał się i przytulił mnie, całując czubek mojej głowy.

-Ta śrubka będzie dla mnie znaczyć więcej niż jakakolwiek inna rzecz - uśmiechnęłam się sama do siebie.

Naprawdę doceniam jego gest, nawet jeśli dla niektórych byłoby to zbyt małe i zbyt śmieszne, by komuś to w ogóle podarować. Ale mnie takie "małe coś" uszczęśliwiło bardziej niż jeżelibym miała dostać kwiatka czy czekoladki.

Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz