6.

3.1K 135 21
                                    

16.09.1939 r.

Od ostatniego zdarzenia minął już prawie tydzień, choć nadal czułam na sobie ohydne łapy tego szkopa, humor mi dopisywał. Alek zaprosił mnie wczoraj na randkę, mówił, że po mnie przyjdzie i pójdziemy na pole.

O około godziny 13 wyszłam przed kamienicę w oczekiwaniu na mojego ukochanego. Ubrana byłam w czarną sukienkę i beżowy płaszczyk, a moje włosy powiewały rozpuszczone na wietrze.

- Witam piękną panią - usłyszałam głos Alka. Przytulił mnie od tyłu, a w ręku trzymał piękną stokrotkę, którą wsadził mi we włosy.

Odwróciłam się i złożyłam mu buziaka na policzku, tuląc się do niego.

- Przepraszam, że czekałaś, ale... - wskazał palcem na krawat, który był w połowie nie zawiązany.

- Chodź no, to ci pomogę - zaśmiałam się widząc jak był tym zakłopotany.

Zawiązałam mu odpowiednio krawat i na koniec wygładziłam go dłonią uśmiechając się do Glizdy.

Ruszyliśmy w stronę pola, które było niedaleko. 20 minut drogi pieszo z centrum miasta. Aluś niósł koszyk przykryty małą ściereczką.

- Co tam masz? - zapytałam ciekawa.

- Niespodzianka - zaśmiał się.

Kiedy doszliśmy do naszego celu, Alek rozłożył niewielki kocyk, tak, abyśmy oboje się zmieścili. Obok usadowił koszyk i zapytał na co mam ochotę wykładając po kolei rzeczy.

Gdy zauważyłam, że wyciąga jabłka, które tak bardzo uwielbiałam, wręcz zapiszczałam z radości. Podał mi jedno i sam wziął także jedno dla siebie.

- Mógłbym coś zrobić? Coś o czym od jakiegoś czasu marzę? Tylko uprzedzam, że będziesz mi do tego potrzebna, bo bez ciebie to już nie będzie miało sensu.

- Pewnie - zaśmiałam się niepewnie, nie wiedząc co ma on na myśli.

Odłożył jabłko na kawałek koca i zbliżył się do mnie.

- Nie bój się Basiu, nie zrobię ci krzywdy - zaśmiał się, gdy zobaczył moją minę.

On... chyba chciał mnie pocałować. Co ja miałam zrobić? Nigdy wcześniej się nie całowałam. Pomyślałam jednak, że co ma być to będzie i oddałam mu się zupełnie.

Delikatnie musnął swoimi ustami moje, czekając na pozwolenie czy może dalej. Zrobiłam to co on, a potem nasze usta połączyły się ze sobą jak puzzle. Uśmiechałam się, kiedy chłopak oddawał mi pocałunki. Nasze wargi coraz lepiej się ze sobą dogadywały i coraz namiętniej to wyglądało.

Kiedy brakło nam już tchu, czułam jak robię się czerwona, a on położył rękę na moim policzku.

- Tak się cieszę, że Cię mam - uśmiechnął się, a w jego oczach widziałam szczerość.

Z oddali usłyszałam niemieckie rozmowy.

- Co tu robią szkopy? - spojrzałam na ukochanego, a on wzruszył ramionami patrząc na mnie z wyłupiastymi oczami.

Rozmowy stawały się coraz głośniejsze. Zwinęliśmy jedzenie i włożyliśmy je do koszyka, nadal siedząc na kocu.

Niemcy spojrzeli na nas zaskoczeni, podeszli bliżej.

- Unterlagen - jeden z nich poprosił nas o dokumenty.

Podaliśmy im swoje fałszywe kenkarty, zmierzyli nas wzrokiem i oddali dokumenty, po czym zniknęli za drzewami, za którymi droga prowadziła do centrum Warszawy.

Siedzieliśmy jeszcze tak długo, położyłam się na kocu, opierając głowę o uda Alka. Dryblas śmiało wyciągnął swój aparat fotograficzny i uwiecznił pole, na którym przebywaliśmy. Pocałował mnie w czoło, a następnie nieźle się uśmialiśmy, gdy pokazał mi głupie zdjęcie Janka, zrobione dwa dni temu kiedy siedzieli u niego w domu i zaczął udawać Niemca. Jego twarz wyglądała na zdeformowaną, dzięki czemu mieliśmy ubaw po pachy.

- Patrz co mam! - wstał szybko, a w ręku trzymał moje buty, uniósł rękę do góry, tak abym nie mogła ich sięgnąć. Śmiał się bujając nimi na prawo i lewo.

- Alek głupku! - skakałam boso po kocu - Oddawaj! - zaczęłam się śmiać.

- Jak dostanę buziaka - nadstawił policzek.

Jeszcze chwilę się droczyliśmy, a koniec końców i tak dostał buziaka w polik, a ja odzyskałam moje ciężko zdobyte przed chwilą buty. Ileż się trzeba było naskakać.

O 17 byliśmy przed moją kamienicą, Glizda przytulił mnie i ucałował w czoło. Nazajutrz mieliśmy się spotkać w domu Bytnarów.


17.09.1939 r.

Następnego dnia kiedy byłam już u Bytnarów, przekraczając próg usłyszałam śmiechy.

- A masz! - widziałam jak mąka leci w moją stronę, rzucił nią Janek a potem zaczęliśmy się śmiać. Tak jak ostatnio zaczęła się wojna na mąkę, tyle, że teraz każdy brał w tym udział: chłopcy, Dusia, Monia, Hala i ja.

Zośka przerzucił mnie przez ramię i zaczął uciekać po całym domu, zaczęłam się głośno śmiać i nakazywałam mu, żeby mnie odstawił na ziemię lecz on się tym w ogóle nie przejął.

Kiedy to zrobił i byłam na nogach, rzuciłam go mąką.

- A to za co? - skrzyżował ręce na piersi i udał obrażonego, póki nie dostał od Janka w twarz białą sypką kulką.

- Pożałujesz - krzyknął do przyjaciela i rzucił go, a przy okazji także Alka. A jak to Glizda, nigdy nie odpuści.

Toczyła się między nami prawdziwa bitwa, kuchnia wyglądała jak po prawdziwym przejściu tornada, a my jak bałwany.

- Leciiii! - rzuciłam Alkowi w twarz, a po chwili dostałam rewanż.

Rzucaliśmy się jak dzieci piaskiem. Naprawdę musieliśmy wyglądać jak pięcioletnie dzieci.

- Monia łap! - krzyknął Janek i rzucił jej mąką w twarz, na co ona zdezorientowana, po chwili zaczęła go gonić, trzymając w ręku garść białej masy.

Dusia brała mąkę garściami i okładała swojego brata jak tylko mogła. On robił to samo jej.

Uśmiech nikomu nie schodził z twarzy. Dawno się tak nie uśmiałam jak dzisiaj. Nie chcę sobie nawet wyobrażać ile będziemy mieli po tym wszystkim sprzątania tutaj, ale myślę, że dla zabawy i uśmiechu zawsze warto.

A jeśli ktokolwiek by mi kiedyś powiedział, że będę się szczęśliwa i uśmiechnięta na wojnie, w życiu bym mu nie uwierzyła...


Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz