Twenty Eight

1.4K 73 20
                                    

- Nareszcie jesteście - powiedział Hopper schodząc ze swojej werandy. Rzucił papierosem i oznajmił - Joyce, idziemy
- Tak, ale Mike idzie z nami
- Słucham?
- Idę z Wami - odezwał się chłopak - Nie mamy czasu na dyskusję. Szybko
Jim otworzył usta żeby coś powiedzieć, lecz po chwili je zamknął i zrezygnowany przetarł czoło.
- Annie, Jonathan, Will! Wiecie co macie robić - krzyknęła na odchodne Joyce.
Przez dłuższą chwilę trójka szła w milczeniu za Jimem, który wlepiał wzrok w swój kompas. Słyszeli tylko szelest liści u drzew i przeróżne ptaki śpiewające w koronach.
- To powinno być gdzieś tutaj - zatrzymał się nareszcie  w miejscu, gdzie stały 3 drzewa - Zapomniałem które to było, ale możemy to sprawdzić - mruknął obserwując uważnie korę.
Mike podszedł do innego drzewa oglądając je dokładnie.
- Tu coś jest - szepnęła nagle Joyce wskazując na ruszający się pień
- Tak, to jest to - zgodził się Hopper chowając kompas. Wyjął z kieszeni pistolet i strzelił w korę, która rozprysnęła się i ich oczom ukazało się wąskie przejście.
Mike już chciał ruszyć pierwszy, lecz Jim go powstrzymał
- Nie myśl nawet o tym. Idę pierwszy - schylił się, przeszedł powoli na drugą stronę nieco rozciągając dziurę i zniknął pod warstwą śluzu.
Następna była Joyce, która nawet nie skrzywiła się na widok ohydnej mazi. Widocznie była przyzwyczajona.
Nadeszła kolej na Mike'a.
Zerknął w tył po raz ostatni, i przeszedł powoli przedzierając się przez warstwę śluzu. Kiedy otworzył oczy, leżał na równie oślizgłej  powierzchni i przypomniał sobie, że chodził już kiedyś po takiej.
- Nie pozostaje nam chyba nic innego, jak wołać ją - stwierdziła Joyce rozglądając się wokół.
Zaczęli więc wołać imię dziewczyny i iść przed siebie.
Trudno powiedzieć, ile dokładnie im to zajęło, lecz byli już nieco zrezygnowani, gdy ułyszeli śmiech.
Nie był to śmiech żadnego dorosłego. Był to odgłos delikatniejszy.
Był to śmiech.. dziecka
Ale nie był to odgłos radości, czy też uciechy. Był znacznie gorszy, straszniejszy.
Tak samo śmiały się potwory z horrorów, których tak bardzo bał się Will.
- To.. dziecko? - wyszeptał Hopper rozglądając się wokół. Po chwili sam otrzymał odpowiedź na to pytanie.
Przed nimi stanęło źródło ów śmiechu
Miało kształty dziecka.
Dziewczynki.
Przez chwilę Mike skanował jej ciało uważnie i z niepokojem, lecz po kilku sekundach  rozpoznał w postaci..
- Louise?!

- Witaj, Mike
- No tak, mogłem domyślić się wcześniej, że coś z Tobą nie tak - mruknął bardziej do siebie badając ją wzrokiem - Ale co ty tu robisz? Miałaś wpływ na jej zaginięcie, prawda? Wiem, że tak.  Alessia powiedziała Willowi, że to przez Ciebie porwał ją potwór.
- No widzisz.. Mój urok tak cię pochłonął, że nawet nie zorientowałeś się, że to wszystko moja sprawka - zaśmiała się tak, jak zawsze, lecz tym razem ów śmiech nie spodobał się Mike'owi ani trochę.

- Chwila - odezwała się Joyce - Will wspominał o Tobie, Alessia też, wiedzieli od początku, że coś z Tobą nie tak - podeszła bliżej - A teraz gadaj, gdzie ona jest.
Louise wybuchnęła śmiechem
- Szkoda, że Twój przerażony Will był zbyt nieśmiały, by podzielić się swoimi podejrzeniami z resztą.
- Gdzie jest Alessia? - powtórzył Hopper wyjmując broń
- A gdzieś się tutaj kręciła - odparła Louise wymijająco. Nawet nie zwróciła uwagi na pistolet w rękach policjanta.
- Gdzie teraz jest? -  spytał zdenerwowany Mike
- Spokojnie. Złość piękności szkodzi
- Odpowiadaj!
- Kręciła się tu, ale słyszałam niedawno, że mój.. pupil postanowił się nieco zabawić..  Szkoda, że jedyną jego zabawką jest ona - westchnęła z udawamym smutkiem
- Szybko, idziemy - poleciła Joyce
- Wątpię, by była przytomna- Louise puściła oczko do Mike'a
- Zjeżdżaj - warknął ciemnooki i odszedł szybkim krokiem nawołując imię Alessii. Później zajmią się tą zdrajczynią.

Po około półgodzinnym nawoływaniu dziewczyny, Hopper, Joyce i Mike mieli coraz gorsze przeczucia. Właściwie to tylko Mike małą nadzieję, że Alessia żyje
- To bez sensu - stwierdził nagle Hopper - Wracajmy
- Nie - powiedział stanowczo Mike - Ona musi tu być gdzieś. Ona napewno żyje
- Przykro mi - westchnęła Joyce kładąc dłoń na jego ramieniu - Musimy wracać
- Ale..
- Żadnych „ale", chłopcze, Musimy wracać - zarządził Jim i wszyscy ruszyli w stronę wyjścia.
Do oczu Mike'a napłynęły łzy.
Przytulił się do Joyce, która wyciągnęła swe ramiona ku niemu. Starała się dać dobry przykład i nie rozpłakać się przed chłopakiem, lecz wydawało się to obecnie niezwykle trudne.
Mike nigdy nie był tak nieszczęśliwy
Nigdy nie wylał tyłu łez w tak krótkim czasie.

Szedł powoli w stronę chatki szeryfa łkając cicho. Joyce próbowała dodać mu otuchy przytulając go do siebie, lecz sama była załamana.
Nagle, podobiegł do nich Will.
Chciał zapytać się, czy znaleźli dziewczynę, lecz wyraz ich twarzy  mówił za siebie.
- Nie - wyszeptał przytulając się do matki, która ze łzami w oczach obejmowała już dwojga chłopców
- Czy ona.. - odezwał się Jonathan podchodząc z Annie.
- Nie znaleźliśmy jej - odparł Hopper starając się pozostać twardym. Nie chodziło jedynie o zniknięcie tej dziewczyny, słabo ją znał. Po prostu Joyce, która była tak bliska jego sercu, znowu przechodzi to samo.
Annie wybuchnęła płaczem i wtuliła się w Jonathana, który objął ją z wyrazem twarzy, jakby nie do końca wierzył w to, co się dzieje.
W tym momencie nawet ptaki nie śpiewały. Jedynym  słyszalnym dźwiękiem był płacz.


Hawkins Love  || mike wheeler 👣Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz