×24. Co dzieje się w Pokoju Życzeń?×

2K 209 135
                                    

Ranek osiemnastego listopada był wyjątkowo chłodny i idąc ze statku do Hogwartu, Draco wyklinał na siebie pod nosem za niezałożenie cieplejszych ubrań. Z listu, który dostał poprzedniego wieczoru wynikało, że dzisiaj na śniadaniu zostaną w końcu udzielone jakieś informacje dotyczące drugiego zadania, bo na razie znał tylko datę. Turniej był jednak najmniejszym z jego zmartwień. Bardziej irytowało go to, że wciąż nie miał pomysłu, jak zabić Dumbledore'a. Łudził się gdzieś w głębi serca, że nie będzie musiał tego robić: z własnych obserwacji wywnioskował, że starzec jest chory; Antoine z jakiegoś powodu twierdził, że umiera.

No i jeszcze Potter. Pottera w jego życiu było ostatnio stanowczo zbyt wiele, pojawiał się za często i za bardzo. Za bardzo był, za bardzo istniał, za bardzo się angażował, interesował, interweniował. I Draco powoli zaczynał przez to czuć, że ma kogoś, na kim może liczyć, kto go nie zawiedzie.

To było dobre, ciepłe uczucie, które nigdy, przenigdy nie powinno się pojawić.

Ale on... Nie wiedział za bardzo dlaczego, ale chciałby mieć go jeszcze bliżej. Żeby było jeszczs lepiej. Jeszcze cieplej. Bezpieczniej.

Bo z Potterem to było tak jakoś inaczej. Swobodniej. Jakby wcale nie ciążyło na nim tyle zmartwień i Draco czuł się po prostu szczęśliwy. Rozpoznanie tego uczucia trochę mu zajęło, w dodatku był pewien, że odczuwane przez niego emocje łączą się z głupim zadurzeniem w Potterze z drugiej klasy i sam fakt, że to był cholerny Wybraniec niezbyt mu się podobały, ale kto normalny odmawiałby sobie szczęścia?

Więc Draco przepełniony tym dziwnym uczuciem wszedł do Wielkiej Sali (wcale nie rozglądając się, czy Harry już jest) i usiadł na swoim miejscu w oczekiwaniu na ogłoszenia. Widział poruszenie przy stole nauczycielskim, Patricelli dyskutowala o czymś zawzięcie z Elfgrenem, McGonagall zerkała na nich co chwila z niesmakiem, wyglądając, jakby chciała uciszyć ich jak rozgadanych uczniów, Snape miał jeszcze bardziej niechetną minę niż zwykle, a profesor Sprout coś nie mogła skupić się na rozmowie z Dumbledorem, co chwila rozglądając się na boki, co dyrektor znosił ze stoickim spokojem i figlarnym błyskiem w oczach, jakby w duchu się właśnie z niej śmiał.

Malfoy poczuł skurcz w żołądku na widok tej dobrotliwej cierpliwości i przygnieciony nagłą, dławiącą niechęcią do czegokolwiek, spuścił wzrok na swój talerz, byle tylko nie widziec tego człowieka. I pomimo że rzeczywiście, nie patrzył teraz na niego, obecność Dumbledore'a była niemalże namacalna, unosiła się w powietrzu jak rzadki, ale mocny zapach, którego nie sposób ignorować, więc Draco jedynie przygryzł wargę i zacisnął pod stołem dłonie w pięści, jednocześnie próbując skupić się na ludziach wokół. Kilka osób już zaczęło jeść, parę innych gawędziło ze sobą. Malfoy wsłuchał się na chwilę w monotonię rozmowy o lekcjach, stopniach i zadaniach domowych, ale szybko z tego zrezygnował, bo nieprzyjemne uczucie wciąż go szturchało zimnymi mackami nieuzasadnionego na razie poczucia winy i wstydu.

Z radością przyjął więc, gdy Amanda Patricelli wstała i poprosiła o ciszę, prostując się tak, jakby połknęła kij od szczotki, uczniowie ucichli, a nauczyciele przybrali surowe miny, mające zapewne być niemą groźbą zaczynającą się od "jeżeli tylko się teraz ktoś odezwie...".

- Za nami pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego - zaczęła Patricelli urzędowym, matowym głosem, którego ton był bardzo zbliżony do sposobu mówienia profesora Binnsa, którego nudne wykłady blondyn pamiętał jeszcze z drugiej klasy. - lecz nieubłagalnie zbliżamy się do drugiej konkurencji, która odbędzie się jedenastego grudnia. Chciałabym teraz, aby reprezentanci wszystkich trzech szkół do mnie podeszli.

Draco wstał niechętnie, wbijając wzrok w ziemię, byle tylko nie widzieć Dumbledore'a, jego dobrotliwego uśmiechu i tych oczu, zdających się wiedzieć wszystko.

Krukowisko || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz