Jesteś tylko naiwnym dzieckiem, Draconie Malfoyu.
Śpiący chłopak poruszył się niespokojnie. Między jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszka, a wargi wykrzywiły się w wyrazie bólu.
Małym, żałosnym chłopcem, którego nikt nie chce znać.
Blondyn przewrócił się gwałtownie na łóżku, zaciskając dłonie w pięści.
Gdyby nie twoje nazwisko, nikt nigdy nie zwróciłby na ciebie uwagi, a on w szczególności. Jesteś jak mały, ujadający piesek, liczący na to, że ktoś w końcu obdaruje go czymś poza kopniakiem - ale tak nie będzie, Draconie Malfoyu, bo ty urodziłeś tylko po to, żeby mi służyć.
Powieki Dracona zadrżały, jakby miały się zaraz rozchylić, jednak pozostały zamknięte.
Draconie
MalfoyuBlondyn jęknął bezwolnie.
Urodziłeś się tylko po to, by w odpowiednim dla mnie momencie zdechnąć jak pies.
.
.
.
.
.
.TEN CZAS WŁAŚNIE NADSZEDŁ.
Draco z krzykiem zerwał się z łóżka i rozejrzał lękliwie wokół siebie.
Odczuwał strach. Głęboki, zimny, paraliżujący strach, który rozlał się w jego ciele jak w pustym naczyniu. Przez chwilę poczuł się zupełnie oderwany od rzeczywostości, zupełnie tak, jakby pływał w lodowatym, ciemnym, martwym morzu i nie widział nic, nic nie słyszał i po prostu dryfował, podatny na zmienność wody, która całkowicie panowała nad jego drobnym, bezwładnym ciałem.
I wstał, chociaż było to dość trudne, gdy nie miał do końca kotroli nad własnym ciałem. Zamknął na chwilę oczy. Odetchnął.
To sen, pomyślał. To tylko koszmar.
- Nie - mruknął pod nosem, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że w ogóle mówi. - To wspomnienia.
Gdzieś na granicy świadomości usłyszał perlisty, złowrogi śmiech aksamitnego głosu ze wspomnień.
Draconie Malfoyu, pojawiło się w jego głowie, ale zignorował to. Po wcześniejszym śnie coś takiego już nie było w stanie go przestraszyć. Zbyt głęboko utonął we własnym strachu, aby tak słaby bodziec mógł wzbudzić w nim jakiekolwiek emocje.
Rozejrzał się wokół. Ciągle doświadczał tego przemożnego uczucia derealizacji, jakby to wszystko, łącznie z nim samym, było tylko projekcją, omamami, przywidzeniem; jakby nie istniało, a on mimo wszystko zmuszony był to widzieć. Jakby realny był tylko ten głos, który przed chwilą słyszał.
Postąpił krok i znów odetchnął.
Przecież tylko mu się wydawało. Przecież tylko przyśnił mu się koszmar. Przecież był tylko Draconem Malfoyem.
Spojrzał na swoje dłonie i wrzasnął.
Były w krwi. Całe w krwi. Czerwone, jakby umazane w niej. Kapała drobnymi, gęstymi kroplami z jego palców, spowijała jego nadgarstki, płynęła wzdłuż przedramienia i kleiła się do jego skóry.
Zamrugał i znów spojrzał. Krwi nie było; jego ręce były czyste. Draco nie poczuł się ani trochę lepiej z tego powodu. Nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Po prostu się bał. Po prostu potrzebował kogoś obok.
I wiedziony tą właśnie potrzebą, zmieszaną ze wspomnnieniami, pomyślał o osobie, o której zdecydowanie nie powinien był pomyśleć.
Przecież Harry Potter nie mógł mu teraz pomóc. To było niemożliwe - po pierwsze dlatego, że był w Hogwarcie, a po drugie, że na pewno by nie zechciał. Zachowywał się w stosunku do Malfoya tak, jakby ten był wrogiem. Zaciągnął go do Pokoju Życzeń, gdzie podał mu veritaserum. Z pewnością go nienawidził. Był cholernym, gryfońskim Potterem z bandą przyjaciół i wytyczoną, jasną drogą, prowadzącą go do chwały i zwycięstwa nad Lordem Voldemortem. Nie zrozumiałby co się dzieje. W dodatku, wiedziony tym idiotycznym, szlachetnym impulsem cechującym członków Domu Lwa, pewnie zaprowadziłby Malfoya do Dumbledore'a, czy w inne równie bezużyteczne miejsce i wtedy Draco byłby zupełnie skończony.
CZYTASZ
Krukowisko || drarry
De Todo"Moje słowa są jak szpony, gotowe rozszarpać ci gardło. Moje obietnice są krakaniem, zwiastującym nadejście zła." Turniej Trójmagiczny na czwartym roku Harry'ego nie odbył się. Teraz, dwa lata po tym wydarzeniu, gdy trzy szkoły - Hogwart, Beuxbatons...