Być może popełniłem w życiu wiele błędów. Być może jestem złym człowiekiem. Być może ciążą na mnie winy moich rodziców.
Jednak czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie? Dlaczego on mnie tak nienawidzi? Powiedz mi, proszę powiedz mi, dlaczego?
Draco gwałtownie otworzył oczy, a wspomnienie własnego głosu zniknęło z jego głowy, pozostawiając po sobie jedynie cierpki niesmak.
Do kogo tak mówiłem?, zadał sobie pytanie, jednak nawet nie pamiętał sytuacji, w której mógłby zadawać takie pytania. A zresztą... To pewnie tylko sen. Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
Istotnie, miał. Był w końcu trzydziesty pierwszy października, dzień, w którym miał odbyć się Bal Reprezentantów i Noc Duchów. Malfoy nieco stresował się tym wydarzeniem — nie miał najmniejszej ochoty znów konfrontować się z Harrym Potterem, oskarżającym go o rzucenie Imperiusa na Rona Weasleya i rozsiewanie plotek, jakoby zrobił to Dumbledore.
A Draco wyjątkowo nie miał z tym nic wspólnego. Przynajmniej z tym pierwszym. A to, że ten cholerny Potter mu oczywiście nie wierzył, to już inna sprawa.
Głupek, uznał Draco, jednak niemalże natychmiast poczuł się tak, jakby nie powinien tak myśleć, jakby nazywanie tak Pottera było nie w porządku.
Ostatnio coś dziwnego się z nim działo i chłopak zastanawiał się, czy nie pójść z tym do Baranova. Jeżeli jego stosunek do Pottera nadal będzie się tak ocieplał, Draco skończy ten rok, zakochany na zabój w Chłopcu, Który Przeżył, co byłoby nie dość, że irracjonalne, to jeszcze obrzydliwe. Ironia losu. Już niemalże widział te wszystkie nagłówki.
Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze.
Może ktoś mi podaje amortencję, gdy nie patrzę?, przeleciało mu przez głowę, jednak natychmiast odrzucił tę myśl. To było niemożliwe. Amortencja działała chwilowo, ale gwałtownie. Tutaj sytuacja była odwrotna i nasilała się nierównomiernie głównie przez ostatni tydzień, podczas którego Draco narzekał na częste migreny i mroczki przed oczami. Ponadto, miał wrażenie, że to nie była kwestia żadnych eliksirów, a jedynie jego własnego umysłu.
Czasami naprawdę bał się tego, co się z nim dzieje, starał się jednak jakoś spychać ten lęk wgłąb umysłu, jakby ten nie istniał, pętać go jak narowistego konia, opanować go jakoś.
Zerknął na zegarek. Dziewiąta piętnaście. Za prawie dziesięć godzin miał zacząć się Bal, a Malfoy nie miał pomysłu na to, co zrobić z pozostałym mu czasem. W tym tygodniu udało mu się wysłać zatruty alkohol, niby w prezencie dla Dumbledore'a, przez profesor Trelawney, zaczynał mieć jednak poważne wątpliwości, czy wróżbiarka nie zechce wypić go sama.
Być może powinienem zatruć cytrynowe dropsy, pomyślał sardonicznie, czując wzbierający się w klatce piersiowej pusty śmiech. Nie uda mi się go zabić takimi sposobami. Muszę to zrobić osobiście.
To nie wyjdzie. Sam Czarny Pan tego nie potrafi.
Przeciągnął się, wtulając głowę w poduszkę. Niby miał jakąś naukę, nibu powinien powtarzać jakieś zaklęcia przed drugim etapem lub zrobić chociażby cokolwiek mającego chociaż pozory przydatności, jednak, prawdę mówiąc, ostatnimi czasy Draco nie czuł się na siłach, by wykazywać jakąkolwiek aktywność, niezależnie na jakiej byłoby to płaszczyźnie. Nawet nie postarał się na tyle, aby samemu zaprosić kogoś na ten idiotyczny Bal i po prostu zgodził się zrobić na złość pewnej osobie, idąc z jedną z hogwardzkich dziewczyn.
Nawet nie obchodziło go, co pomyśli sobie o tym jego matka, z którą ze względów bezpieczeństwa wolał się nie kontaktować. Zapewne nie będzie szczególnie szczęśliwa, ale mając na uwadze misję Dracona, nie wspomni o tym nawet słowem, gdy już się spotkają.
CZYTASZ
Krukowisko || drarry
Losowe"Moje słowa są jak szpony, gotowe rozszarpać ci gardło. Moje obietnice są krakaniem, zwiastującym nadejście zła." Turniej Trójmagiczny na czwartym roku Harry'ego nie odbył się. Teraz, dwa lata po tym wydarzeniu, gdy trzy szkoły - Hogwart, Beuxbatons...