36. Dzień zakochanych

3.5K 256 71
                                    

Odkąd dowiedziałam się o możliwym pobycie Śmierciożercy w Hogwarcie, nie czułam się bezpiecznie. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, choć był to po prostu wytwór mojej wybujałej wyobraźni. Obiecałam Sophie, że nikt nie dowie się o rzekomym popleczniku Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, więc starałam się trzymać język za zębami. Skupiłam się na nauce Historii Magii, ponieważ ostatnimi czasy całkowicie zaniedbałam ten przedmiot. By zostać aurorem, musiałam zaliczyć Owutemy aż z pięciu przedmiotów, na poziomie Powyżej Oczekiwań.  Było to trudne do wykonania (według wielu osób niemożliwe), ale ja poświęcałam bardzo wiele czasu na naukę i dzięki temu wiedziałam, że mam spore szanse na zdanie egzaminów z dobrym wynikiem. Nie martwiłam się testami z przedmiotów, do których miałam smykałkę. Owutemy z OnMS i Zaklęć miały być dla mnie bułką z masłem. Obawiałam się egzaminów z OPCM oraz Historii Magii, ponieważ nie przepadałam za nimi i uczenie się ich, było dla mnie piekielnie nudne. Miałam mieszane uczucia, gdy w grę wchodziły Eliksiry. Mama zawsze podkreślała, że był to jej ulubiony przedmiot w latach szkolnych, dlatego dokształcałam się w tym kierunku, by była ze mnie dumna. Z początku lekcje bardzo mi się nie podobały, ale teraz nie byłam już taka pewna, że nie lubię tych zajęć.

Tego ranka dziewczyny zaczęły się przygotowywać do lekcji o wiele wcześniej, niż zwykle. Ich rozmowy obudziły mnie pół godziny za wcześnie. Miałam nadzieję, że jeszcze chwilę uda mi się zdrzemnąć, jednak w dormitorium było za głośno. Elise i Taylor były bardzo podekscytowane, co chwilę chichotały. Sądząc po odgłosach, biegały w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu. Nie rozumiałam tego pośpiechu, dopóki Noah nie rozsunęła baldachimu, oddzielającego mnie od świata zewnętrznego. Przetarłam oczy i otworzyłam jedno z nich, czego natychmiast pożałowałam.
- Jak mam się pomalować?- spytała mnie, machając mi kosmetykami przed twarzą. Ślizgonka malowała się tylko w weekendy, czemu miałaby robić to w poniedziałek?
- W jakim celu się malujesz?- gdy reszta dziewczyn usłyszała to zdanie, spojrzały na mnie, jakbym pochodziła z innego wymiaru.
- Bo dzisiaj są Walentynki, Rabelais!- wykrzyknęła Eli, zawiązując na szyi krawat. Po chwili wyjęła spod łóżka pudełko, opakowane w czerwony papier dekoracyjny.
- Dzień taki sam, jak każdy inny- mruknęłam. Mozolnie podniosłam się z łóżka i przeciągnęłam.
- Jak każdy inny?!- powtórzyła Taylor, najprawdopodobniej nie dowierzając, że takie słowa mogły paść z czyichś ust. Od ostatniej imprezy, zaczęłyśmy dogadywać się jeszcze lepiej. Starałam się z nią pogodzić. Nie byłam w stanie jej zaufać tak bardzo, jak poprzednio, ale zawsze lepiej byłoby utrzymywać koleżeńskie relacje, niż ciągle się kłócić. Na zakończenie sporu nie mogłam liczyć ze strony Elise, która nie była już tak ugodowa. Nastolatki rozmawiały o chłopakach, ciesząc się z okazji na uszczęśliwienie ich. Naprawdę zazdrościłam dziewczynom, że mają szansę u swoich obiektów westchnień, ale nie dałam po sobie tego poznać. W milczeniu przebrałam się w mundurek i poszłam do łazienki. Po porannej toalecie wróciłam do pokoju, by odłożyć kosmetyczkę i zabrać podręczniki, które miały być mi potrzebne na dwóch kolejnych godzinach lekcyjnych. Zbliżała się pora śniadania, więc udałam się w stronę Wielkiej Sali. Po drodze udało mi się spotkać Johna i Noah. Nie chciałam im przeszkadzać, w końcu dzisiaj było ich święto. Zajęłam jedno z miejsc przy stole Ślizgonów, cierpliwie oczekując na rozpoczęcie uczty. Nie trwało to długo i kilka minut później, na blacie stały półmiski pełne przepysznych przekąsek. W trakcie porannego posiłku, sowy dostarczały uczniowską pocztę. Tym razem jednak do pomieszczenia wleciała największa chmara ptaków, jaką widziałam w życiu. Listy zaczęły zasypywać pomieszczenie, wpadając do jedzenia, walając się po podłodze. Nad naszymi głowami znajdowały się setki zwierząt! W pewnym momencie musiałam się schylić, ponieważ w innym wypadku, sowa wylądowałaby na mnie! Skąd wzięło się tutaj tyle ptaków? Podniosłam jedną z różowych kopert, która wylądowała w moim talerzu. Była zaadresowana do Gilderoy'a Lockharta. To nazwisko coś mi mówiło, jednak nie byłam w stanie przypasować go do konkretnego czarodzieja. Spojrzałam na kolejny list, tym razem czerwony. Również miał zostać dostarczony do tej samej osoby. Prawdziwy harmider rozpoczął się dopiero, gdy do pomieszczenia napływały kolejne sowy i starały wyminąć się z tymi, które już opuszczały salę. Stworzenia przypominały mi ogromną chmurę, z której sypało się wiele piór. Ptaki zderzały się ze sobą i spadały na stoły. Po chwili byliśmy zmuszeni opuścić pomieszczenie, gdyż niewiele brakowało do nadziania się na szpony sów. Niektórzy zaczęli uciekać w popłochu, mimo próśb o spokojne opuszczenie pokoju. Gdy znalazłam się na zewnątrz wraz z moimi książkami, z tłumu udało mi się wyłapać Gregory'ego. Podeszłam do niego i przytuliłam na powitanie.
- Cholerny Lockhart- warknął Krukon.- Przez niego nie zdążyłem się najeść!
- Te wszystkie listy były zaadresowane do niego, prawda?- chłopak przytaknął. Przerwaliśmy na chwilę rozmowę, by posłuchać profesor McGonagall. Poinformowała nas, że pierwsza lekcja zostanie skrócona i wtedy uda nam się zjeść śniadanie. Wywołała z tłumu Gilderoy'a. Spośród uczniów wyłonił się dość wysoki chłopak. Kojarzyłam nastolatka, jednak nie znałam jego godności, aż do tej pory. Był bardzo przystojnym blondynem, o czarującym uśmiechu. Jego sposób zachowywania się świadczył o tym, że jest dumny i zadowolony z zaistniałej sytuacji. Rozeszliśmy się, każdy udał się w stronę odpowiedniej sali lekcyjnej. Na szczęście mój rozmówca miał ze mną teraz Eliksiry, więc mogliśmy kontynuować rozmowę.
- Pewnie ma sporo wielbicielek, skoro ma aparycję modela- stwierdziłam, na co przyjaciel bardzo głośno się roześmiał.
- Nikt nie może z nim wytrzymać- odpowiedział Gregory. Zaczął opowiadać mi o wybrykach Lockharta. Jego wygląd ewidentnie dawał mu wiele pewności siebie. Uważał się za lepszego, niż większość uczniów oraz potężnego czarodzieja. Każdemu, kto chciał go słuchać, opowiadał o Kamieniu Filozoficznym oraz że będzie w stanie takowy stworzyć, zanim skończy Hogwart. Był w Ravenclaw i w tym roku szkolnym, miał zakończyć naukę w szkole. Cóż, raczej nie uda mu się jednak utworzyć tej niezwykłej substancji.
- Ma o sobie za wysokie mniemanie- podsumowałam, gdy weszliśmy do odpowiedniej pracowni.- Jak spędzasz dzisiejsze popołudnie?
- Z moją ulubioną Ślizgonką, rzecz jasna- Gregory objął mnie ramieniem, uśmiechając się od ucha do ucha.
- A ja myślałam, że w końcu postarasz się zdobyć serce twojej wybranki- odparłam, licząc na to, że chłopak powie mi coś więcej na temat swojej sympatii.
- Ty również musisz spróbować- zaśmiał się.- Bo inaczej do końca życia będziesz Rabelais, a nie Snape- chciałam nakrzyczeć na chłopaka, ale zauważyłam, iż nauczyciel właśnie przeszedł obok nas. Byliśmy tak zajęci rozmową, że nie zwróciliśmy uwagi na rozpoczęcie lekcji. Wróciłam na swoje miejsce, gdzie czekała na mnie Noah z ogromnym uśmiechem. Na brodę Merlina, co jeśli nauczyciel słyszał moją rozmowę z Krukonem?

Rozpoczęły się zajęcia. W ich trakcie nie wydarzyło się nic istotnego, jednak słuchałam każdego słowa Snape'a z zapartym tchem. Kilka razy zdarzyło mi się złapać kontakt wzrokowy z nauczycielem, jednak za każdym razem, od razu odwracałam głowę lub spoglądałam w notatki. Moje zachowanie rozbawiło nastolatkę siedzącą obok mnie. Szturchała mnie łokciem, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Gdy lekcja dobiegła końca, zaczęliśmy szykować się do opuszczenia sali. Zaczęłam podnosić swoje rzeczy z blatu, gdy nagle usłyszałam:
- Panno Rabelais, panie Clark, czy mogę was na chwilę tutaj prosić?
- Oczywiście, panie profesorze- odpowiedział Gregory. Spojrzeliśmy po sobie z niemałym zaskoczeniem. Czy to znaczy, że usłyszał naszą rozmowę? Merlinie, ten dzień nie mógł być gorszy! Niespiesznie podeszliśmy do biurka nauczyciela. Czułam ogromne zdenerwowanie, zaciskałam palce na podręcznikach, które trzymałam.
- Zwykle nie kieruję podobnych próśb w stronę uczniów, jednak tym razem przyda mi się więcej rąk do pomocy- przerwał na chwilę, by na nas spojrzeć. Krukon pokiwał głową, dając nauczycielowi do zrozumienia, że jest zainteresowany.- Skończył mi się zapas Antidotum na Popularne Trucizny, więc jeśli zechcielibyście mi pomóc w uzupełnieniu braków, wasze domy zarobiłyby kilka punktów.
- Oczywiście, że pomogę- odpowiedział Gregory, po czym odwrócił głowę w moją stronę.
- Ja również- uśmiechnęłam się, bardziej z nerwów, niż z uprzejmości. Profesor podziękował nam i oznajmił, że po kolacji mamy przyjść do jego gabinetu. Wyszliśmy na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
- Załatwiłem ci randkę- zaśmiał się przyjaciel, gdy odeszliśmy od sali lekcyjnej. Nie zrozumiałam, o co chodziło chłopakowi. 
- Słucham? Przecież ty też tam będziesz- odpowiedziałam, wywracając oczyma.
- Och, jaka wielka szkoda, że będę cierpiał na ból głowy- spojrzałam na nastolatka ze złością. Nic sobie z tego nie robił, na jego twarzy dalej gościł wielki uśmiech.
- A tylko spróbuj zostawić mnie samą, to...- zaczęłam, odgrażając się pięścią. Dalej nie byłam pewna, czy profesor słyszał naszą rozmowę. Kto wie, czy nie poruszy jej tematu w trakcie przyrządzania eliksiru?
- W porządku- zaśmiał się. Taki przyjaciel to skarb...

Pokochać Eliksiry || Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz