Rozdział 18

548 26 3
                                    


Lucy


W nocy nie zmrużyłam praktycznie w ogóle oka. Każdy najcichszy szelest sprawiał, że automatycznie łapałam za rękojeść sztyletu. Strach oraz poczucie odpowiedzialności mną zawładnęły. Pragnęłam ocalić jak najwięcej osób i jak najszybciej wydobyć się z tego przeklętego lasu. Czekanie na osobę wysłaną z pałacu dłużyło się w nieskończoność. Zbliżał się zachód słońca, a my wciąż tkwiliśmy w kropce. Modliłam się o jakieś szybkie wieści, ale one nie nadchodziły. Rozmowy z Grace też wiele nie dały, za każdym razem mówiła, że musimy czekać cierpliwie, chociaż zauważyłam, iż ona sama najchętniej zbagatelizowałaby własne polecenia. Czas uciekał, a ciepłe promienie słońca powoli zaczęły chować się za horyzontem.

Wielu uczniów oraz strażników patrolowało teren wokół naszego obozowiska, a mi wciąż po głowie chodziła nocna rozmowa z Grace. Jeśli do zachodu słońca nikt się po nas nie zjawi według regulaminu Akademii będziemy musieli radzić sobie na własną rękę. Wyruszymy godzinę po zachodzie słońca. Ponoć to bezpieczny czas, ale jaka godzina jest dobra na walkę z wrogiem? Żadna.

– Jak tam patrol? – zapytałam, Christophera widząc, jak szedł w moim kierunku.

Chłopak uśmiechnął się tajemniczo i schował Święte Ostrze, które trzymał w dłoni.

– Jak na razie spokojnie, ale według mnie to cisza przed burzą – odparł lekko poirytowanym głosem. – Mówiłem o tym strażnikom, ale zbyli mnie i stwierdzili, że skoro jest bezpiecznie, to nie ma się czym przejmować. Rozumiesz, nie ma się czym przejmować! Z nimi jest chyba coś nie tak. To, że umieją walczyć, a raczej machać mieczem i od czasu do czasu komuś przywalić to nie oznacza, że mają, jakiekolwiem pojęcie o Łowcach. – Z każdym kolejnym słowem Christopher stawał się coraz bardziej zdenerwowany zaistniałą sytuacją. – Ale co ja tam wiem. Tylko tropiłem ich i walczyłem z nimi przez prawie połowę życia, a oni w tym czasie spacerowali sobie po terenie Akademii i popijali herbatkę, rozgrywając PARTIE W POKERA!

Wpatrywałam się oniemiała w już wściekłego Christophera. Wyglądał, jakby miał ochotę w coś, a raczej w kogoś przywalić. Nie dziwiłam się mu. Widziałam go w akcji kilkakrotnie i wiedziałam, że jego przeczucia mogły być słuszne. Wiedział, jak walczyć z Łowcami i wielokrotnie udawało mu się przewidzieć ich ruch. Miał świetną intuicję i wielki talent, któremu sprzyjały lata treningów.

– Spokojnie, nie nakręcaj się tak – powiedziałam spokojnym głosem, nie chcąc go pobudzić jeszcze bardziej. – Oni bagatelizują twoją opinię i popełniają błąd, ale ty tego nie rób. Musimy być czujni. Zresztą mam takie samo zdanie co ty. Jest za spokojnie, a Łowcy na pewno wiedzą, że jesteśmy w Złotym Wymiarze.

Christopher westchnął i przeczesał palcami swoje włosy.

– Musimy coś zrobić. Nie możemy pozwolić, aby decyzja bandy kretynów zagroziła życiu dziesiątek osób.

Spojrzałam na niego i pokiwałam głową. Zgadzałam się z nim. Było to za duże zagrożenie. Wierzyłam, że mogliśmy coś zrobić, ale jeszcze było jedno pytanie. Co możemy zrobić?

Lilii podbiegła do nas. Jej czarna bluza była zawiązana na biodrach, a na czarne niczym noc włosy związała na czubku głowy. Mimo widocznych zabrudzeń na ubraniu wyglądała świeżo.

– Wszystko w porządku? – zapytała zdezorientowana.

– Przypomniałem sobie, że nie przytuliłem ani jednego drzewa w Chinach, ale dzięki, że pytasz – rzucił sarkastycznie Christopher. – O co chodzi? – Szybko dodał.

Rubinowe serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz