Epilog

720 29 1
                                    


Lucy


Ostry ból przeszywał każdą cząstkę mnie. Było go zdecydowanie za dużo. Chciałam krzyczeć, ale nie byłam w stanie. Moje usta nie drgnęły nawet przez sekundę, a dźwięk utknął w moim gardle. Gdy podjęłam próbę uniesienia powiek, również poległam. Miałam wrażenie, jakby były one do siebie przyklejone, a może to przez ich ciężar nie mogłam, ich unieść?

Ciemność znów zawładnęła moim umysłem. Ogarnął mnie spokój, któremu akompaniowała cisza. Czułam się niczym piórko unoszone przez wiatr. Lekka i wolna w świecie błogiego spokoju, który mnie utulał.

Dźwięki dobiegające z otoczenia doszły do mnie niespodziewanie, a światło drażniące oczy nawet przy zamkniętych powiekach sprawiało, że zaciskałam je coraz mocniej, pragnąc jeszcze kilku minut odpoczynku.

– Lucy! – Głos Christophera na początku był stłumiony, ale z każdą sekundą stawał się coraz wyraźniejszy. Cały czas powtarzał moje imię. Nigdy w całym moim życiu nie podobało mi się one tak bardzo, jak w tamtym momencie.

Otworzyłam powoli oczy, chcąc przyzwyczaić je do jasnego światła wpadającego przez duże okna znajdujące się tuż obok łóżka. Pierwszym, co tak naprawdę zobaczyłam była twarz Christophera. Jego duże złote oczy wpatrywały się we mnie przepełnione troską. Ogarnęło mnie dziwne ciepło. Pragnęłam przypatrywać się mu już zawsze.

– Twoje oczy – szepnęłam zaskoczona.

Gardło niemiłosiernie mnie paliło.

Christopher zaśmiał się cicho, pokazując swoje białe zęby i delikatnie kręcąc głową.

– Wiele się ostatnio wydarzyło, ale to teraz nie jest istotne.

Oparłam dłonie na miękkim materacu i przesunęłam się bardziej na poduszki, chcąc ułożyć się w pozycji pół siedzącej.

– Ostrożnie. – Christopher szybko pomógł mi się wygodnie ułożyć. – Wciąż jesteś słaba.

Nalał do szklanki stojącej na niewielkim stoliku wody i podał mi ją. Piłam łapczywie. Nigdy tak bardzo nie smakowała mi zwykła woda. Poczułam ogromną ulgę, gdy moje gardło zostało zwilżone.

– Co dokładnie się stało i gdzie my jesteśmy? – zapytałam zdezorientowania, rozglądając się po pokoju.

Ściany koloru kości słoniowej częściowo zdobiły malunki kwiatów, a jasne marmurowe podłogi puchowy dywan. Meble w stylu ludwikowskim były białe, ale ich elementy dekoracyjne pokrywało złoto. Duże łóżko, na którym leżałam, stało w centralnej części pokoju. W kilku wazonach stały świeże kwiaty, które cieszyły oko i dodawały świeżości.

– Jesteśmy w Marmurowym Pałacu – oznajmił, odbierając z moich rąk szklankę, która z cichym stuknięciem postawił na szafce nocnej i usiadł na głębokim fotelu obitym jasnobłękitnym materiałem, ale w mgnieniu oka przysiadł na brzeg łóżka – Spałaś pięć dni – wyznał, spoglądając na mnie niepewnie, – Twoje rany częściowo się wygoiły, ale innym potrzeba znacznie więcej czasu.

Pokiwałam tylko głową. Spodziewałam się tego. To, co zrobili mi ci barbarzyńcy, nie było lekkim draśnięciem. Gdy tylko zamykałam powieki, widziałam ich obleśne uśmiechy pełne zachwytu z powodu mojego bólu. Tamte dni były ciężkie i zdawałam sobie sprawę, że ich cienie będą za mną podążać już na zawsze, ale pewnego dnia sprawią, że stanę się silniejszą, nową, znacznie lepszą wersją mnie.

Rubinowe serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz