Rozdział 4 Część 2.

997 74 22
                                    


Lucy


      Szliśmy bez wytchnienia już dobre kilka godzin. Na dworze było chłodno, a wokół słychać głosy sów, wycia wilków i szum liści spowodowany co rusz to na nowo zrywającym się wiatrem. Chłodne powietrze powodowało, iż na moim ciele tworzyła się gęsia skórka i co jakiś czas przechodziły mnie dreszcze. Z każdym krokiem, jaki stawiałam przed siebie, zadawałam sobie pytanie, dlaczego ja? Co takiego w życiu zrobiłam, że odpłacało mi się w taki sposób? Na chwilę obecną nie miałam już nikogo na tym świecie i byłam skazana na tego dupka.

      Po głowie chodziły mi słowa blondyna, które były zarówno obietnicą, jak i szansą na prawdę. Bardzo chciałam ją usłyszeć. To być może byłaby jedyna szansa na pojęcie tego wszystkiego i połączenia w logiczną całość.

      Chłopak znienacka chwycił mnie za nadgarstek i zamknął go w stalowym uścisku. Spojrzałam na niego niepewnie i pełna obaw. O co mu mogło chodzić?

      – Co się znowu stało? – Zmarszczyłam brwi.

      – Odpoczniemy chwilę – odparł, wskazując na pobliskie drzewo z niesamowicie dużym pniem oraz ogromnymi, wystającymi korzeniami, których widok sprawił, iż ta perspektywa była niezwykle kusząca.

      Korzenie wspinały się po urwisku, tworząc nieregularne kształty i idealne schronienie. Korona drzewa niosła się wysoko nad szczytami innych drzewostanów. Gdyby się wdrapać na samą jego górę, można by uzyskać niesamowity widok, jak i punkt obserwacyjny.

      Pytanie brzmiało czy nas nie dogonią, czy nas nie zaatakują, czy dotrwamy do poranka?

     – Jesteś pewny?

     – Spodziewałem się raczej słowa dziękuję – zakpił.

     – Przepraszam – powiedziałam z wyrzutem. –  Mam nadzieję, że teraz było dobrze.

     Podeszłam do wybranego przez młodego mężczyznę miejsca i usiadłam, opierając się o twardy i nierówny pień, wcześniej ściągając przełożoną przez głowę torbę, którą upuściłam przy stopach. Wilgotna ściółka leśna sprawiła, iż miałam wrażenie, że moje spodnie nabierały wilgoci, a pojedyncze igiełki wkuwały się w materiał mojego ubrania.

      – Dlaczego jesteś taka opryskliwa?

      Spojrzałam na chłopaka, zaczynającego zbierać gałęzie.  Wyprostował się, podnosząc kolejny kawałek drewna i spojrzał na mnie. Te niebieskie oczy niosły w sobie wielką historię oraz pytanie skierowanie do mnie. Ja również pytałam wiele razy, ale czy uzyskałam odpowiedź?

      – Wysil się trochę, to może się dowiesz – mruknęłam pod nosem.

      Podszedł bliżej mnie i  rzucił przede mną stos gałęzi. Wypuścił powietrze z ust i odchylił głowę, przecierając dłonią twarz. Przypomniało mi to sytuację, gdy wujek Jon wściekał się na mnie, ale próbował nie wybuchnąć. W jakiś sposób ten gest hamował jego reakcję. Może w przypadku blondyna było podobnie. Ale czy był powód, aby się na mnie złościł?

      Usiadł obok mnie z głośnym westchnieniem. Spojrzałam na niego niepewnie. Przyglądał mi się uważnie. Miałam wrażenie, jakby obserwował każdy mój najmniejszy ruch.

      Marzyłam o cofnięciu się w czasie, wcześniejszym powrocie do domu i niedopuszczeniu do śmierci Jona. Zwłaszcza nie do tak brutalnej. Nie wiem, jakbym tego dokonała, ale zrobiłabym niemal wszystko. Kochałam wuja całym sercem i oddałabym wiele, by był szczęśliwy.

Rubinowe serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz