Rozdział XXVI

241 14 2
                                    

Siadam zmęczona na łóżku. Właśnie pakowałam rzeczy do walizki. Nie wiem, jak można porozrzucać swoje ubrania w tak wielu miejscach w tak małym domku!

A tak wracając do wydarzeń sprzed kilku godzin, chłopaki długo nie wracali. Pewnie musieli sobie to wszystko razem obgadać. Przyszli do domku po jakichś trzech godzinach, a napięta atmosfera pomiędzy powoli trochę zanikała. Obie z Julią przeprosiłyśmy Bena, za to, że tak na niego naskoczyłyśmy. Obie zachowałyśmy się jak kompletne debilki w stosunku do nich. Przecież Nate'owi również musiało być głupio.

Wypytałam potem trochę chłopaka i wyznał mi, że na razie pozostaną z Benem w przyjacielskich stosunkach. A prędzej czy później okaże się, jak to się wszystko potoczy. Przewiduje, że raczej prędzej niż później, ponieważ teraz zaczęłam zauważać tę chemię pomiędzy nimi. Julia już również nie poświęca całej swojej uwagi Nate'owi, a nawet wyznała mi, że kibicuje chłopakom.

Te kilka dni minęły bardzo szybko. Trochę cieszyłam się, że wracam, tęskniłam za pracą w kawiarni. Mam nadzieję, że Miranda, ze swoją jakże uroczą córką, dawały sobie jakoś beze mnie radę. Jednak z drugiej strony chciałabym tu zastać o wiele dłużej. Tu nie musiałam przejmować się testami, reputacją w szkole, matką i innymi przytłaczającymi rzeczami. Ale cóż...

Wszyscy bez wyjątku się pakowali, bo mieliśmy wyjechać rano, a Ben zaznaczył, że rano nie będzie czasu na takie głupoty.

- Jak ci idzie, skarbie? - Jace opierał się o framugę drzwi i wpatrywał się we mnie bezwstydnie. Na to przezwisko znieruchomiałam.

- Mówiłam ci już, żebyś tak do mnie nie mówił.

- Zapomniałem, słonko. Lepiej?

- Lepiej, to ty już nic nie mów. Tylko się spakuj.

- Jestem spakowany. - Wskazał ręką na torbę, która stała pod oknem. Chyba tylko ty jeszcze nie skończyłaś i może jeszcze Nate. On nigdy nie wiem, gdzie co położył.

- Jasne - powiedziałam trochę oschle.

- Wszystko w porządku? - Przytulił mnie od tyłu, a ja nie miałam innego wyboru, jak poddać się jego ramionom.

- Jasne, jak zwykle.

- Nie musisz przede mną udawać, że jest w porządku, Miley. - Oparł głowę na moim ramieniu i popatrzył mi w oczy.

- Wiem. Ehhh, po prostu...

Gdy zadzwonił mój telefon, aż podskoczyłam zaskoczona. Na co Jace zachichotał i podał mi aparat. Zerknęłam na wyświetlacz zanim odebrałam. Matka? Znowu?

- Tak?

- Jego człowiek tu jest! Boję się, że zrobi mi krzywdę! - Włoski na karku stanęły mi dęba.

- Kogo człowiek? - Starałam się zachować spokój.

- Jego! Zrobi mi krzywdę, bo nie zapłaciłam jeszcze wszystkiego! Matko, Miley, tak się boję! Zrób coś!

- Podaj nazwisko!

- Miley, co się dzieje? - zapytał zaniepokojony Jace. Zignorowałam go.

- Idzie tu! Miley!

- Mamo! Dzwoń na polic... - Rozłączyła się. Wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu. Nie wiem ile.

Serce waliło mi młotem. Czułam się, jakbym przebiegła że sto mil.

- Miley, co się dzieje?! - Jace podszedł do mnie i potrząsnął mną.

- Czekaj.

Wystukałam w telefonie numer alarmowy.

- Halo?! - Nawet nie słuchałam, co później mówiła dyspozytorka. - Yyy. W moim domu dzieje się coś złego. - Podałam kobiecie adres i określiłam, co może właśnie dziać się w mieszkaniu.

- Dobrze. Radiowóz i karetka już jadą. Proszę podać mi jeszcze pani dane.

- Nazywam się Miley Carter. Lat 17.

- Dobrze to tyle. Ma pani jakieś pytania?

- Zostanę powiadomiona o stanie mojej matki?

- Tak, szpital już o to zadba. Jeśli dobrze zrozumiałam, jest pani poza miastem. Proszę wracać jak najszybciej.

- Yhm - poczułam, jak po policzkach spływają mi gorące łzy. Na twarzy chłopaka widziałam wiele emocji. Strach, smutek, zaskoczenie i coś jeszcze... Poczucie winy? - Do widzenia.

Dyspozytorka rozłączyła się.

Jace przytulił mnie trochę za mocno, a ja spróbowałam się uspokoić. Mój mur nagle znikł. Płakałam przed kimś. Nie wiem, czy kiedykolwiek rozkleiłam się po wyjeździe ojca. Ale to pomagało. Wyrzuciłam z siebie chodź jakąś część strachu. Trzęsłam się jak osika na wietrze.

Odsunęłam się od chłopaka i wytarłam twarz rękami.

- Słyszałeś, co mówiła? - Pociągnęłam nosem.

- Mniej więcej.

- Musimy wracać. Teraz. - Zaczęłam ciągnąć włosy. Taki tik nerwowy.

- Powiem innym - cmoknął mnie w policzek.

***
- Miley, ustaliliśmy, że na razie pojedziemy sami. Tak będzie najszybciej - powiedział Jace wracając do pokoju i zbierając nasze walizki.

Kiwnęłam głową i trzęsąc się, wyszłam za chłopakiem. Za drzwiami stali moi zmartwienie przyjaciele. Julia od razu do mnie podeszła i położyła mi rękę na ramieniu.

-Wszystko będzie dobrze, kochana. Przyjdziemy najszybciej jak się da.

- Daj znać, jak czegoś się już dowiesz - powiedział Ben podchodząc i przytajając mnie na do widzenia. Nate poszedł za nami i pomógł Jace'owi władować bagaż do bagażnika, ponieważ ja byłam tak bardzo zdenerwowana, że ledwo chodziłam. Pożegnalnym się z Nate'em który posłał mi współczujące spojrzenie i wsiadam do samochodu. Ale ja nie potrzebowałam współczucia ani litości.

Co chwilę sprawdzałam telefon w poszukiwaniu nowego powiadomienia, jakbym przez przypadek nie usłyszała dzwonka. Co było raczej niemożliwe, bo nie rozstawałam się z telefonem ani na sekundę.

Drzwi samochodu się otworzyły i do środka wsiadł Jace. Uruchomił silnik i wyjechaliśmy z podjazdu.

-Miley? Eee... Domyślasz się, kto to mógł być? I za co napadł twoja mamę? - spytał ostrożne Jace, jakby bał się mojej reakcji. Pokiwam powoli głową, na tak. To mógł być ten z listu. Te jego inicjały, H.L. Jakieś przeczucie mi mówiło, że to mógł by być on. Nie rozumiała jednak, dlaczego on ją napadł. Przecież powiedziała mi, że wszystko spłaciła. Może jakieś odsetki...?

- Matko, Jace! Przecież ona jest w ciąży! - krzyknęłam ciągnąć za ramię chłopaka. Właśnie sobie to uświadomiłam. A co jeśli coś stanie się dziecku?!

- Już dobrze, Miley. Policja pewnie już jest na miejscu. My też za nie długo będziemy. Przysięgam, zatłukę tego skurwiela własnymi rękami - to ostatnie zdanie wypowiedział już szeptem. A ja modliłam się tylko, żeby wszystko było okej. Nagle zobaczyłam, że mój telefon wibruje. Szybko odebrałam połączenie.

-Halo? Czy wszystko dobrze? Czy mama jest cała?

- Dzień dobry, panno Carter. Dzięki szybkiej interwencji policji nie doszło na szczęście do poważnej konfrontacji pomiędzy pani mamą a napastnikiem. Niestety...

-Jezu, co się stało? Czy z dzieckiem wszystko dobrze?

- Niestety pani matka spadła że schodów i ciąża jest zagrożona. Pani Carter została już przetransportowana do szpitala i czekamy na dalsze instrukcje. Podejrzewam, że to napastnik zepchnął pani matkę ze schodów.

-O matko... - powiedziałam, zasłaniając sobie usta ręką. Nie potrafiłam wykrztusić słowa, więc Jace szybko przejąć idę mnie telefon i dokończył rozmowę z policjantem. Poczułam tylko jak Jace kładzie uspokajająco ręką na moim udzie i powtarza jak mantrę:

-Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze...






THESE EYESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz