Jazda samochodem upłynęła nam zdecydowanie szybciej, niż gdy jechaliśmy w góry. Gdy tylko pojechaliśmy pod adres szpitala, który później podała mi pielęgniarka, odpięłam pasy i wybiegłam z samochodu na złamanie karku.
- Miley, czekaj! - Usłyszałam głos Jace'a z oddali, ale zignorowałam go.
Przebiegając przez parking, prawie wpadłam pod auto, ale to nie miało teraz większego znaczenia. Usłyszałam trąbienie, lecz biegłam dalej.
Szybko wbiegłam do szpitala i podbiegłam do pielęgniarki stojącej najbliżej wejścia.
- Przepraszam, może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę moją matkę? Nazywa się Linda Carter - powiedziałam, dysząc.
- Proszę podejść do pielęgniarki za biurkiem - odpowiedziała zbywająco, pokazując ręką w stronę recepcji.
Podeszłam już mniej pewnie do kobiety siedzącej za ladą. Pisała z nosem w komputerze, wpatrując się w niego zawzięcie. Okulary miała na czubku nosa, tak że prawie jej spadały.
Może jednak poczekam na Jace'a?
Nie wiem, dlaczego tak zależało mi na dowiedzeniu się o jej stanie zdrowia, na tym by ją zobaczyć. Przecież ona nie przejmowała się mną bardzo długi czas. Ale w końcu była moją matko i musiałam się nią przejmować, nieważne jak źle mnie traktowała wcześniej.
- Dzień dobry. Chciałbym wiedzieć, w jakim stanie i gdzie znajduje się Linda Carter.
- A pani z rodziny?
- Jestem jej córką.
- Proszę podać jakiś dowód tożsamości. - Posłusznie wyjęłam z torebki dowód osobisty i podałam go kobiecie.
- W takim razie dobrze. - Pielęgniarka zaczęła szukać czegoś w komputerze. - Linda Carter przebywa na drugim piętrze, numer pokoju to 320.
- Dziękuję - Już miałam ruszyć do windy, ale drogę zastawił mi Jace.
- Masz mi coś do powiedzenia?
- Przepraszam - Chwytam go za rękę i ciągnę go za sobą do windy. - Szybko.
- Nie wyglądasz za dobrze - stwierdził, wpatrując się w moją twarz.
- Dzięki.
- Nie, serio. Jesteś okropnie blada.
- Jak ją zobaczę poczuję się lepiej, obiecuję.
Jace miał rację, wyglądałam okropnie i tak też się czułam. Było mi niedobrze i powieki bardzo mi ciążyły, a serce nierówno mi kołatało.
Drzwi windy otworzyły się i wyszliśmy z niej. Brunet chwycił mnie za rękę i uścisnął. Popatrzyłam w jego oczy i wiedziałam, że będzie dobrze. Wyczytałam to z jego dwukolorowych oczu.
Wypatrywałam z niecierpliwością i obawą numeru 320 na drzwiach. Wydawało mi się, że idziemy wieki. Korytarz był strasznie długi.
Zatrzymałam się przed właściwym pokojem. Wzięłam głęboki oddech. Popchnęłam drzwi i weszliśmy do środka. Na pierwszym łóżku leżała matka nieprzytomna lub śpiąca. Była podłączona do kroplówek. Na szczęście oddychała samodzielnie. Ciężko, ale jednak. Na twarzy i rękach miała wiele purpurowych siniaków i krwiaków.
Puściłam rękę chłopaka i podeszłam do łóżka. W tym samym momencie do pokoju wszedł mężczyzna ubrany w uniform. Był to siwy mężczyzna po czterdziestce o ciepłych oczach.
- Pani z rodziny? - zagadnął pielęgniarz.
- Córka.
- Jasne, rozumiem.
- A to brat, chłopak?
- Chłopak.
- Okej. Na pewno chce się pani dowiedzieć o stanie pani... - zerknął w kartę pacjenta. - Carter.
- Tak.
- Jej stan jest stabilny. Oprócz siniaków i stanu zapalnego rany na nodze, nic jej nie jest. Teraz śpi. Musieliśmy podać leki przeciw tężcowe, takie które nie były niebezpiecznie dla ciąży. A i ciąży już nic nie zagraża. Dziecku na razie nic nie będzie, aczkolwiek będziemy z uwagą monitorować stan pani matki.
Odetchnęłam z ulgą na tę wieść. Dziecku nic nie będzie. Kamień spadł mi serca.
-To ja teraz wyjdę, zostawię was samych - powiedział, uśmiechając się na pożegnanie.
Spojrzałam na matkę. Wyglądała spokojnie, ubrana w workowatą koszulę szpitalną. Jej brązowe włosy porozrzucane były kaskadą po białej poduszce, a jej twarz pozostawała wolna od makijażu. Śpiąca, wyglądała na taką beztroską i spokojną.
Wzięłam krzesło i przysunęłam je bliżej łóżka. Jace powtórzył mój ruch, obejmując mnie. Wzięłam delikatnie matkę za rękę i położyłam moją głowę na ramieniu Jace'a. Przypomniało mi się, jak kiedyś jeszcze długo przed rozwodem, bawiłyśmy się z mamą w lekarza. Ona zawsze była pacjentem a ja doktorem. Pamiętam jaka była szczęśliwa, jak się śmiała razem ze mną, kiedy nieudolnie próbowałam zabandażować jej rękę. Na to szczęśliwe wspomnienie pociekła mi pojedyncza łza. Nigdy już nie będzie tak jak dawnej. Miałam na myśli to, ile sprawiła mi bólu swoim zachowaniem. Siedzieliśmy tak z pół godziny, kiedy postanowiliśmy pójść napić się kawy do szpitalnej kawiarenki.
Wychodząc z sali, spojrzałam na telefon i zobaczyłam, że mam kilka nieodczytanych wiadomości od Julii i Bena. Pytali czy wszystko dobrze z mamą i dzieckiem. Odpisałam, że wszystko w porządku i schowałam telefon do kieszeni.
- Dobrze, że nic nie będzie dziecku - powiedział Jace, podchodząc do lady kawiarenki.
Zamówiliśmy dwie latte i siedliśmy przy okrągłym stoliku. Kawiarenka była utrzymana sterylnie tak jak reszta szpitala. Choć zdecydowanie przydałoby się ją pomalować na jakiś weselszy kolor. Chyba i tak za dużo tu smutku.
- Tak, na szczęście mogę odetchnąć już z ulgą. To straszne, że nie udało się złapać policji napastnika. Zdążył uciec zanim gliny przyjechały.
- Ehh... To musiały być minuty. Mam nadziej, że szybko go znajdą - stwierdził Jace, mocniej zaciskając swój uchwyt na kubku z kawą. Pokiwałam głową, na znak, że się z nim zgadzam i upiłam łyk gorącego napoju. Z zamyślenia wyrwał mnie głos dzwonka telefonu bruneta.
- Tak, słucham? Nie, nie dodzwonił się Pan do Hermana Lewisa. Tu jego syn. Tak, zaraz podam Panu numer. Uwaga dyktuje...
Zaraz, zaraz. Herman Lewis? H. L. Pasowało by. Ale nie. To nie może być prawda, może to tylko zbieg okoliczności. Na to musi być jakieś wyjaśnienie...
- Miley? Wszystko okej? - spytał chłopak, odkładając telefon.
- Jace...
CZYTASZ
THESE EYES
Teen FictionŻycie siedemnastoletniej Miley nie jest usłane różami. Dziewczyna zmaga się z wieloma problemami. Nagle w jej życiu pojawia się Jace. Czy chłopak jest w stanie uratować Miley, gdy jej sekrety wyjdą na jaw? /ZAKOŃCZONE/