Rozdział 4

457 30 5
                                    


-Błagam od początku każdy mnie okłamuje! Nie daje rady.. Błagam powiedz o co mu chodziło! Nie chce żyć dłużej w niepewności!

-Spokojnie Marika, nie krzycz ja... Ja ci to wyjaśnię, obiecuję.

-Dobrze, będe spokojna, tylko powiedz prawdę.

-Marika... Ta prawda będzie bolesna...
Nie wiem czy chcesz to usłyszeć.

-Chcę.

-Dobrze.. Pamiętasz dzień, w którym powiedziałam Ci, że twoi rodzice mieli wypadek, że potrącił ich samochód..?

-Tak... Tego nie da się zapomnieć.

-Ja.. Wtedy Cię okłamałam. -Johanna spóściła wzrok.
A ja z każdym słowem nie dowierzałam.

-W tym dniu twoi rodzice szli lasem, Zieloną Doliną. Poszli na wzgórze w dolinie. Oglądali piękne widoki. Bo z tamtego wzgórza tak dużo widać pięknych widoków...

-Nie zmieniaj tematu.

-Ah.. Dobrze. Więc byli na tym wzgórzu i ze sobą o czymś rozmawiali. W pewnym momencie twój Ojciec odszedł na chwilę a twoja matka była sama. Usiadła na trawie i słuchała śpiewu ptaków. Później ktoś położył rękę na jej ramieniu, ona myślała, że to twój tata...

Słuchałam swojej ciotki trochę ze zezłoszczeniem. Wpatrywałam się w jej oczy i czekałam na dalsze opowiadanie.

-Więc.. Wstała i się obróciła. Wtedy zorientowała się, że to...

-Kto?

Johanna westchnęła i spojrzała w moje oczy. W jej oczach wolno było zobaczyć cierpienie. W pewnym momencie zobaczyłam jak jej oczy się zaszklily.

-Sands... Twoja matka wtedy zaczęła panikować. Sands wyciągnął nóż i przyłożył jej do gardła. Wtedy twój ojciec wrócił. Błagał Sandsa, żeby ją puścił. Był załamany. Nawet zaproponował swoje życie, żeby tylko ona żyła. Sands się zgodził... Twój ojciec skazał się na śmierć. Twoja matka płakała nad ciałem twojego taty. W pewnym momencie obojga odeszli z tego świata...

-C-Co?! Sands zabił moich rodziców!? Nie... Nie! - Z każdą sekundą moja psychika się załamywała. Nic nie było w stanie mnie uspokoić. Płakałam tak, że się prawie dusiłam.
Moja ciotka próbowała mnie uspokoić.
Upadłam bez silnie. Nie wiedziałam co robić...

-Nie! Czemu... Czemu to zrobił!? - mówiłam przez łzy. Nic nie było w stanie mnie teraz uspokoić. Dowiedziałam się całej brutalnej prawdy.
Łzy zasłaniały cały obraz, nie widziałam prawie nic. Wiedziałam w tym momencie, że On poniesie za to konsekwencje.
Serce mi pękło.

-Mari...- Rzekła czarno włosa dziewczyna.

-Odejdzcie... Dajcie mi spokój, muszę to wszystko przemyśleć...

Po moich słowach zobaczyłam, że Johanna i Ash odeszły.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. W mojej głowie było zbyt za dużo myśli. Łzy dobrowolnie spływały po policzkach.
Patrzyłam bezwładnie na podłoże.
Po chwili zamknęłam oczy. Próbowałam się uspokoić. Próbowałam poukładać myśli.
Nagle usłyszałam rżenie konia. Otworzyłam oczy i automatycznie spojrzałam na klacz.
Wstałam i zaczęłam się do niej kierować.

-Cześć...- położyłam rękę na jej pysku. - Wiesz, że życie może być takie... Niesprawiedliwe? - klacz na moje słowa przytaknęła delikatnie.

-Czemu przy mnie jesteś taka spokojna? Podobno jesteś niebezpieczna. - Na moje słowa zwierzę zaczęło być troszkę nerwowe.

-Tak dużo ludzi boi się do Ciebie podejść... Ale ja nie. - głaskałam klacz po pysku.

Strata Więzi | Star Stable | Korekta ✔| Zakończone ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz